Pierwotnie miałam spędzić cały urlop w Madrycie, ale koleżanka przekonała mnie do 2 wycieczek poza miasto. Cieszę się, że się zdecydowałam, bo naprawdę było warto i pierwsze z nich podobało mi się bardziej niż stolica! O którym mowa? O Toledo, o którym dowiesz się tutaj więcej.
Jak dotrzeć do Toledo?
Do Toledo można łatwo dotrzeć pociągiem ze stacji Madryt Atocha – Almudena Grandes. Pociąg jedzie jakieś 35 minut, czyli bardzo szybko. Polecam być dużo wcześniej na stacji, bo jest spora i może być potrzeba przejścia na inny jej poziom. Dodatkowo przechodzi się prostą odprawę składającą się z kontroli biletu oraz prześwietlenia bagażu, podobnie jak na lotnisku.
Następnie trzeba znaleźć numer peronu na wyświetlaczu i ustawić do kolejki na następne sprawdzenie biletu. Czasami numer pojawia się na ostatnią chwilę, więc trzeba to obserwować. Bramka jest zamykana chwilę przed odjazdem i widziałam, jak nie wpuszczają osoby zjawiającej się na styk. Ostrzegam więc co do punktualności!
Dodatkowo polecam kupić bilety online, bo na stacji bywają droższe. Niemiłym zaskoczeniem może także okazać się ich brak! Chciałam kupić bilety przez internet na kolejny dzień i już ich nie było, więc trzeba to wziąć pod uwagę w swoim planie podróży i zająć się rezerwacją na 2-3 dni wcześniej. Bilet mojej linii kosztował około 11 euro w jedną stronę, ale są też droższe linie. Sprawdzisz to na stronie Renfe.
Co zobaczyć w Toledo?
Wysiadamy na dworcu, który jest bardzo blisko centrum miasta i jesteśmy w stanie dotrzeć tam spacerem w ciągu 10-15 minut. Już tutaj zaczynają się widoki, bo dworzec jest bardzo ładny – w lekko orientalnym stylu, mocno zdobiony środku. Zresztą zobacz go na zdjęciach:
Już po kilku minutach spaceru zaczyna się wyłaniać miasto na wzgórzu, otoczone z 3 stron rzeką Tag (na zdjęciach widok z Puente de Alcantara). Czułam, że z każdym krokiem, już przekraczając most, zaczynam zanurzać się w jego klimacie. Wąskie uliczki, kamienne schodki i wybrukowane jezdnie, wspinanie się pod górę, połączenie architektury gotyku i orientalizmów – to niezwykle ciekawa mieszanka pozwalająca poczuć, jakbyśmy przenieśli się w inne czasy.
Muszę jednak od razu zaznaczyć, że raczej nie jest to trasa dla osób z kontuzjami, poruszających się o kulach, na wózku, czy z malutkimi dziećmi. Przydadzą się też wygodne buty i przygotowanie się donieco trudniejszego, miejskiego terenu.
Pierwszym miejsce, w jakie trafiłam, do tego zupełnie nieplanowanie i przypadkiem, było Museo de Santa Cruz. Na wejściu zaskoczyło mnie kilka rzeczy. Chociaż okazało się darmowe, to ma sporą obsługę, która wydaje bilety i obserwuje wchodzących. Byłyśmy z koleżanką z plecakami – jej większy kazano zostawić w przechowalni, ja mogłam wejść z moim, ale jedynie noszonym z przodu. Zastanawiałam się, jak utrzymują obsługę przy darmowych wejściówkach. Muzeum znajduje się w starym szpitalu zdobionym w stylu renesansu i obecnie (październik 2024) spora część jest zamknięta, zakładam że przez renowację. Widziałyśmy jedynie fragment – ładne patio i galerię wokół niego.
W okolicach centrum, w ratuszu (ayuntamiento) znajduje się informacja, skąd można wziąć mapkę miasta. Używam normalnie Google maps, ale taka tradycyjna wersja też okazuje się przydatna.
Zaraz obok ratusza mieści się katedra. Przyznam, że obejrzałam ją tylko z zewnątrz, bo uznałam, że cena jest zbyt wysoka jak na wejście do kolejnego kościoła. Koleżanka poszła sama i stwierdziła, że warto. Weszłam za to do kościoła Santo Tome, który pochodzi z XII wieku, a w XIV został odnowiony. Można tu zobaczyć jeden z obrazów El Greco (na zdjęciu poniżej). Jeśli zależy Ci na jego dziełach, to polecam wybrać się do Prado w Madrycie – więcej o nim we wpisie z Madrytu.
Jeszcze jedno miejsce, do którego nie weszłam, to Alkazar. Umieszczono w nim muzeum wojska, a ten temat specjalnie mnie nie interesuje. Większość czasu poświęciłam na wczuwanie w klimat: plątanie się uliczkami i podziwianie okolic z punktów widokowy. Stare miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO ze względu na połączenie wielu wpływów. Jego historia sięga od terenów podbitych przez rzymskie wojska, przez stolicę Królestwa wizygotów (plemię germańskie walczące z rzymianami), twierdzę Emiratu Kordoby, terytoria chrześcijan walczących z Maurami, po tymczasową stolicę Hiszpanii. Nadal możemy oglądać wiele budynków liczących sobie kilkaset lat, łączących elementy chrześcijańskie, żydowskie i islamskie.
Co zjeść w Toledo?
Resztę czasu spędziliśmy na jedzeniu. Zastanawiałam się nad okolicznymi specjałami i ostatecznie postawiłam na marcepan. Bardzo lubię same migdały i wszelkie marcepanowe nadzienia, więc byłam ciekawa, czym wyróżnia się ten toledański. Kupiłam marcepanowe wyroby w małej cukierni prowadzonej przez siostry zakonne. Hiszpański marcepan okazał się odrobinę mniej słodki i bardziej naturalny, bez dodatku waniliowego posmaku, jaki często czuję w polskich słodyczach. Ceny zaczynają się od około 1,5 euro za ciastko/cukierek.
Zostając przy słodyczach, w moim poszukiwaniu dobrej kawy dotarłam do czegoś o nazwie cafe bonbon. To espresso pite z mlekiem skondensowanym, więc jak możesz się spodziewać – baaardzo słodkie. Myślę, że gdyby było trochę większe oraz mocniejsze, okazałoby się znacznie lepsze.
Na obiad wybrałyśmy się do El trebol, gdzie zdecydowałyśmy się na ich specjalność, Bomba trebol, czyli ziemniak w chrupiącej panierce, wypełniony mięsnym nadzieniem i polany sosem. To świetne połączenie smaku ziemniaka z mięsnym farszem i chrupkością. Jako wielka fanka ziemniaczanych wyrobów polecam 🙂 Na zdjęciu widać też krokiety, które dobrałyśmy – z szynką i serem oraz z krewetkami. Były akceptowalne w smaku, ale bomba zdecydowanie je pobiła! Koszt każdego to około 4 euro.
Toledo to piękne miasto na wzgórzu, które zapiera dech już od pierwszego spojrzenia oraz pierwszego podejścia pod górę. Warto je odwiedzić, żeby poczuć ten klimat historii setek lat. Ja miałam 7 godzin od postawienia stopy na peronie do godziny powrotu. Myślę, że to zupełnie minimalny czas, żeby zobaczyć miasto, ale polecałabym jednak przeznaczyć cały dzień, by na spokojnie nacieszyć się spacerem, jak i okolicznymi przysmakami.
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!