Zima rządzi się swoimi prawami, więc w tym czasie skóra potrzebuje nieco więcej odżywienia, ale też ukojenia i łagodnego traktowania, by niskie temperatury miały mniejszą szansę wyrządzenia jej krzywdy. Przez ostatnie miesiące regularnie wspierałam swoją pielęgnację maseczkami i przyszła pora na ich krótkie podsumowanie.
Na początku listopada włączyłam w swoją rutynę lekkie serum z niskim stężeniem retinolu. Miałam już przygodę z retinoidami, niestety dermatologiczną, która nie przyniosła u mnie zbyt pozytywnych rezultatów, ale postanowiłam dać substancji, tym razem w innej formie, drugą szansę. Ogólnie nie polecam samodzielnej przygody z retinoidami, jeśli nie macie w tym zakresie wcześniejszego doświadczenia. Najlepiej wybrać się do kosmetologa lub dermatologa, który doradzi w tej kwestii.
Ja zdecydowałam się na samodzielne zastosowanie takiego produktu, bo wiem już, jak moja cera reaguje, choć nadal wybrałam niskie stężenie oraz łagodną formę, którą dobrze tolerują różnego typu cery i nie reagują podrażnieniem. W każdym razie, skoro już zdecydowałam się na taką kurację, postanowiłam ograniczyć stosowanie tradycyjnego peelingu i w jego miejsce zaczęłam stosować delikatny produkt 2 w 1 – peeling-maskę od La Fare.
SPIS TREŚCI
La Fare 1789 Peeling Face Mask – oczyszczająca maseczka do twarzy
La Fare 1789 to prowansalska marka kosmetyków naturalnych, której produkty są certyfikowane przez Ecocert oraz Cosmebio, co oznacza, że zawierają w składzie minimum 95% składników ekologicznych. Swoje produkty pakuje w szkło, które można ponownie wykorzystać, szczególnie że dodatkowo ładnie prezentuje się na półce. Oczyszczająca maseczka do twarzy również znajduje się w słoiczku z grubego, przezroczystego szkła, więc dokładnie widać, ile produktu zostało. Zakrętka jest metalowa, nie plastikowa, więc to w moich oczach kolejny plus opakowania.
Kiedy maseczka się skończy, słoiczek posłuży mi do przechowywania własnych kosmetycznych wyrobów. Ilość 30 ml wystarczyła mi na prawie 4 miesiąca używania, a zatem jakieś 16 użyć, czyli około 2ml na jeden raz. Uważam to za bardzo przyzwoitą wydajność.
Myślę, że wydajność zawdzięcza ona dość gęstej konsystencji. Bazą jest tu biała glinka, której drobinek co prawda nie czuć, ale ewidentnie zwiększa ona gęstość i nadaje masce jasnokremowy odcień i specyficzną konsystencję, jakiej wcześniej jeszcze nie znałam. W palcach zdaje się niczym ciasto drożdżowe, choć nie tak gęste. Daje się kształtować i rozcierać, a nałożona na twarz rozsmarowuje warstwą, jaką zamierzymy – może być zarówno bardzo cienka, jak i bardzo gruba. Dzięki swej niezwykłej plastyczności idealnie trzyma się twarzy i nie sprawia problemów w aplikacji, choć sunie po cerze z lekkim oporem, ale nie przeszkadzającym w uzyskaniu równego rozłożenia, jak i podczas kolejnych 10 minut, gdy nałożona już działa na skórze.
Produkt nie jest tłusty, choć ma w sobie pewną gładkość olejów – przypomina w tym przyjemne w konsystencji suche olejki. Z powodu zawartości glinki w składzie, podczas trzymania go na skórze zraszam twarz 2-3 razy hydrolatem. Ze względu na bogatą formułę raczej nie powinno się nic stać, jak masa trochę przyschnie, ale wolę dmuchać na zimne. Nie powinnyśmy dawać zasychać glinkom, bo wtedy mogą powodować podrażnienia i wysuszać skórę.
Po upływie 10-15 minut, gdy maseczka nieco zaschła, zaczynam zmywanie. Zwilżonymi dłońmi najpierw jeszcze wykonuję delikatny masaż twarzy, który sprawia, że kosmetyk bardziej bieleje i zmienia konsystencję na, o dziwo, gęstszą, bardziej glinkową i oporniejszą pod palcami. Wtedy glinka ma też szansę delikatnie, mechanicznie złuszczyć naskórek. Ostateczne spłukanie produktu ze skóry zajmuje dłuższa chwilę, bo choć nie ma w nim tłustości, to emolienty trzymają się skóry i wymagają porządnej ilości wody do zmycia.
AQUA (WATER) – KAOLIN (biała glinka) – ALOE BARBADENSIS LEAF JUICE** (sok z aloesu) – CETEARYL ALCOHOL (emolient, alkohol tłuszczowy) – GLYCERIN (substancja nawilżająca) – BENTONITE (glinka bentonitowa) – SESAMUM INDICUM (SESAME) SEED OIL** (olej sezamowy) – ALCOHOL** – SIMMONDSIA CHINENSIS (JOJOBA) SEED OIL** (olej jojoba) – BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA) BUTTER** (masło shea) – MACADAMIA TERNIFOLIA SEED OIL** (olej makadamia) – SQUALANE (skwalan) – SODIUM CETEARYL SULFATE (substancja myjąca) – OLEA EUROPAEA (OLIVE) LEAF EXTRACT** (ekstrakt z oliwek) – BENZYL ALCOHOL (konserwant) – GLYCERYL CAPRYLATE (emolient) – PARFUM (FRAGRANCE) (substancja zapachowa) – DAUCUS CAROTA SATIVA ROOT POWDER** (puder z korzenia marchwi) – TOCOPHEROL (witamina E) – DEHYDROACETIC ACID (konserwant) – CAMELLIA SINENSIS LEAF EXTRACT** (ekstrakt z zielonej herbaty) – QUARTZ (kwarc, substancja ścierna) – LEONTOPODIUM ALPINUM EXTRACT** (ekstrakt z szarotki alpejskiej) – CEDRUS ATLANTICA BARK OIL** (olejek z cedru atlaskiego) – CITRUS LIMON PEEL OIL** (olejek ze skórki cytryny) – CYMBOPOGNON MARTINI OIL** (olejek palmarozowy) – OLEA EUROPAEA (OLIVE) FRUIT UNSAPONIFIABLES** (niezmydlone frakcje oliwy z oliwek) – LINALOOL (substancja zapachowa)
** Składniki z upraw ekologicznych
*** Przetwarzane z organicznych składników
Emolietami, czyli substancjami natłuszczającymi, są tu alkohol tłuszczowy, oleje: sezamowy, jojoba, makadamia, skwalan, niezmydlone frakcje oliwy z oliwek oraz masło shea wykazujące szereg właściwości odżywczo-regeneracyjnych dla skóry i pomimo cięższej konsystencji niedziałające komedogennie. Wśród wymienionych olei osobiście najbardziej cenię jojobę i skwalan, które budową przypominają nasze sebum, przez co pomagają regulować jego wydzielanie, wspierając szczególnie cery suche i tłuste. Za substancje nawilżające, a przy tym łagodzące, służą tu gliceryna i sok z aloesu.
Wśród ciekawych składników znajdują się jeszcze ekstrakt z zielonej herbaty działający silnie antyoksydacyjnie, przeciwzapalny i antybakteryjny ekstrakt z liści oliwki, antyseptyczny olejek palmaroza, regenerujący ekstrakt z szarotki alpejskiej, łagodzący i wyrównujący koloryt puder z marchwi oraz grzybobójczy olejek cedrowy o dodatkowych właściwościach regulowania pracy gruczołów potowych i łojowych.
Jedynymi moimi zastrzeżeniami w INCI są Sodium Cetearyl Sulfate, czyli dość silna substancja myjąca oraz alkohol, który jest składnikiem wysuszającym, naruszającym barierę hydrolipidową skóry i mogącym podrażniać delikatne cery. W tej formule raczej nie powinien robić krzywdy, ale warto mieć na uwadze jego zawartość. Wymienione wcześniej składniki odpowiadają za część pielegnującą maseczki, natomiast za delikatne właściwości peelingujące odpowiedzialne są biała glinka, glinka bentonitowa, kwarc i olejek cytrynowy.
Właśnie ze względu na zawartość mikroskopijnych drobinek glinek i kwarcu na koniec, przed zmyciem maseczki wykonuję krótki masaż, by te drobinki mogły przez moment jeszcze zadziałać. Nie jest to typowy peeling mechaniczny, bo nie są one wyczuwalne w dotyku, ale znajdują się w formule. Olejek cytrynowy na pewno jest tu w niskim stężeniu, ale mimo to może działać lekko złuszczająco, rozjaśniająco i normalizująco.
Przeczytaj: Właściwości alkoholi. Których unikać?
Cała kompozycja oddziałuje na skórę synergistycznie i po zmyciu pozostawia ją odżywioną i w pewnym stopniu oczyszczoną. Formuła w niewielkim stopniu jest złuszczająca i nieco nad wyrost użyto tu słowa peeling, ale taki minimalny efekt także tu jest. W moim przypadku, podczas kuracji złuszczającej retinolem, jest on w zupełności wystarczający. Po masce nie pozostaje praktycznie żadna warstwa i ani razu nie zdarzyło mi się podrażnienie.
Przy niskich temperaturach moja cera potrafi mocno szaleć i doznawać podrażnień nawet pod wpływem sprawdzonych, używanych od dłuższego czasu produktów. Tu nigdy nie miało to miejsca, więc byłam bardzo zadowolona. Jeśli interesuje Was ten kosmetyk, to pamiętajcie, by jednak nie traktować go jako peeling, chyba że akurat dodatkowo poddajecie się kuracji kwasami lub retinolem, bo wtedy w zupełności wystarczy Wam on w tej roli. Na co dzień to jednak porządna, odżywczo-oczyszczająca maseczka, którą kupicie za około 50zł.
Moja farma urody- maseczka Koloryt & energia
Drugi produkt prezentuje się równie ciekawie. Pierwszy raz wypatrzyłam maseczki Moja farma urody na Ekocudach, ale wtedy ich nie kupiłam. O ile maska La Fare trafiła do mnie jako produkt do testów od dystrybutora marki, tej maseczki także nie kupiłam sama – wygrałam ją w jakimś konkursie na Instagramie. Do kosmetyków Moja farma urody bardzo zachęcają świeże składniki prosto z polskich upraw producenta.
Na stronie z produktem dostajemy piękny opis tych roślinnych składników, ale mimo wszystko bardzo brakuje mi tradycyjnego INCI, którego nie da się nigdzie znaleźć. Pierwszym składnikiem maseczki Koloryt & energia jest miód, który działa na skórę nawilżająco, przeciwzapalnie, antybakteryjnie oraz przyspieszająco gojenie. Więcej o jego właściwościach pisałam w oddzielnym poście, gdzie też podaję przepis na domowe maseczki, które można z nim przygotować. Burak dodaje swoje właściwości regenerujące i antyoksydacyjne a marchewka ujędrnia i poprawia koloryt cery. Maseczka ma aż 12 miesięcy terminu ważności, a nie dostajemy informacji o konserwantach. Te roślinne składniki zdecydowanie zachęcają, ale czy aby na pewno to jedyne, co znajduje się w słoiczku? Niestety nie mamy pewności.
Maseczka znajduje się w szklanym słoiczku z plastikową zakrętką. Moja wersja to 15ml, czyli koszt 21 zł . Po otwarciu w środku znajdujemy substancję w kolorze lekko różowo-fioletowych buraczków. W moim słoiczku warstwy się rozdzieliły i musiałam je wymieszać przed nałożeniem na skórę.
Sama aplikacja jest dość nietypowa, bo produkt przypomina lejący się miód z zastygającymi drobinkami. Trochę rozlewa się na twarzy, ale trzyma skóry całkiem nieźle. Pachnie odrobinę słodko, miodnie-buraczkowo. To chyba byłoby na tyle jeżeli chodzi o jakkolwiek postrzeganą pozytywną stronę produktu, bo ja użyłam go jedynie raz. Dlaczego?
Jeśli przeczytałyście podlinkowany tekst o właściwościach miodu, to możecie mieć jakieś podejrzenia. Otóż jego gojące, opatrunkowe dla ranek działanie wynika konkretnie z jego właściwości pobudzania krążenia. W maseczce musi być go sporo, bo nałożona na twarz, dosłownie po minucie ją rozgrzała, spowodowała zaczerwienienie i podrażnienie. Właściwie natychmiast musiałam ją zmyć i nie odważyłam się spróbować kolejny raz. Bardzo możliwe, że efekt ten był wynikiem zimowych, niskich temperatur, które sprawiają, że moja cera zaczyna szaleć, ale nie miałam ochoty już tego sprawdzać.
Maseczka powędrowała dalej w świat. Także nie wszystko, co naturalne musi dobrze na nas oddziaływać. Oleje, ekstrakty, glinki czy chociażby taki miód może różnie wpłynąć na skórę i nierzadko wywołać podrażnienia. Warto mieć to na uwadze i ostrożnie podchodzić do wypróbowywania nowych produktów. Ja niestety nie zrobiłam próby uczuleniowej na kawałku skóry i to był mój błąd, dlatego przestrzegam Was przed tym samym.
Moja przygoda z maseczką-peelingiem La Fare 1789 była znacznie bardziej udana niż z drugim produktem. To porządny kosmetyk delikatnie oczyszczający oraz odżywiający cerę. Natomiast jeśli chodzi o maseczkę Koloryt & energia to nie twierdze, że to zły produkt. Moją cerę podrażnił, ale u kogoś może być cudownie odżywczą mieszanką. Nie mogę jednak przeboleć tego, że nigdzie nie ma składu. Co Wy o tym sądzicie? A może po prostu nie potrafię szukać? 😉
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!
Ze swojej strony serdecznie polecam maseczki Mediheal. Po prostu najlepsze.
Akurat nie jestem wielką fanką gotowych masek w płachcie :/
Mi je kiedyś poleciła kosmetyczka i dla mnie są to jedyne akceptowalne maski. Nie mniej rozumiem, bo aplikacja maski bywa problematyczna i nieprzyjemna 🙂 Najważniejsze, żeby znaleźć to co sprawia nam w pielęgnacji przyjemność i daje dobre efekt. Pozdrawiam
Na pewno warto jakieś robić i dokładnie, znaleźć to, co najbardziej odpowiada. Czasami za to robię domowe esencje i nasączam nimi płachty w tabletce 🙂