Całkiem niedawno używałam dwóch bardzo porządnych dezodorantów z Lavery i Natu handmade (recenzja) i wydawało mi się, że nie może być dużo lepiej. Jak się okazuje – może! Ale może też być dużo gorzej, a wręcz tragicznie. Zanim zaczniecie czytać recenzje, możecie obstawiać, który z tych produktów okazał się moim hitem, a który hitem. Dajcie mi znać w komentarzu, jak Wam poszło 😉
SPIS TREŚCI
Alverde, deo roll-on mięta i bergamotka
W ten dezodorant z kulką zaopatrzyłam się już półtora roku temu w drogerii DM podczas podróży służbowej do Rumunii. Miałam ze sobą tylko bagaż podręczny, więc nie mogłam zbyt wiele zabrać – sięgnęłam wtedy tylko po to deo i tusz do rzęs tej samej marki – o nim możecie przeczytać tutaj. O ile tusz okazał się całkiem przyzwoitym produktem, to z dezodorantu jestem zupełnie niezadowolona.
Składowi INCI bez aluminium, za to z naturalnymi substancjami antybakteryjnymi (Sodium Lactate, Citrus Aurantium Bergamia Peel Water) i dezodorującymi (Zinc Ricinoleate), przeciwzapalanymi (Maris Sal, Aloe Barbadensis Leaf Juice), ściągającymi (Citrus Limon Fruit Extract, Mentha Piperita Leaf Water) oraz absorbującymi pot (Zinc Oxide) nie mam nic do zarzucenia. Może mógłby zawierać mniej substancji zapachowych, które są potencjalnie drażniących, jednak tu ewidentnie pochodzą z hydrolatów i ekstraktu. Dobry skład i delikatny zapach to jednak zdecydowanie za mało, by wystawić pozytywną opinię temu kosmetykowi!
Aqua (woda), Sodium Lactate (mleczan sodu), Maris Sal (sól morska), Aloe Barbadensis Leaf Juice* (sok z aloesu), Zinc Oxide (tlenek cynku), Glycerin (humektant), Betaine (substancja nawilżająca), Zinc Ricinoleate (substancja dezodorująca), Glyceryl Caprylate (emolient), Xanthan Gum (substancja zagęszczająca), Citrus Aurantium Bergamia Peel Water* (hydrolat z bergamotki), Mentha Piperita Leaf Water* (hydrolat miętowy), Citrus Limon Fruit Extract* (ekstrakt z cytryny), Potassium Cetyl Phosphate (emulgator), Parfum**, Limonene**, Citral**, Geraniol**, Citronellol**, Linalool** (substancje zapachowe)
Jedynymi plusami, jakie znalazłam w dezodorancie są jego szklane opakowanie oraz przyjemny zapach. Dokładnie jak sugeruje nazwa – to mieszanka świeżej mięty z bergamotką. Wszystko inne okazało się po prostu słabe. Konsystencja dezodorantu jest dość rzadka, glutowata i zostawia na skórze właśnie takiego białego, zasychającego gluta. Nie wygląda to estetycznie, ale na pewno dałoby się to przeżyć, gdyby kosmetyk działał.
Jednak nie – dezodorant zupełnie sobie nie radzi z potem, który dzięki tlenkowi cynku mógłby w pewnym stopniu wiązać oraz z zapachem wywoływanym przez bakterie, których nie neutralizuje. Dawałam mu kilka szans podczas różnej pogody, ale żadna okazja nie sprawiała, że Alverde okazałby się nagle odpowiednim wyborem. To jeden z nielicznych kosmetyków, który trafił do pudełka z opakowaniami czekającymi na zdjęcie i recenzję jeszcze przed zużyciem. Niestety pójdzie do kosza.
Brooklyn Groove, dezodorant w kremie lawenda i trawa cytrynowa
Na pewno domyślacie się już, że skoro pierwszy produkt okazała się totalnym niewypałem, to ten musi być moim hitem. Tak rzeczywiście jest! Na moją pozytywną opinię nie ma najmniejszego wpływu fakt, że otrzymałam go do testu od producenta – po prostu jak do tej pory to najlepszy naturalny dezodorant, jakiego używałam.
To niepozorny maluszek na ciekawej bazie mającej działać antybakteryjnie, dezodorująco i absorbować pot: mieszance sody, glinki, wodorotlenku magnezu i węgla bambusowego, który nadaje mu czarny kolor. Czarny tylko w słoiczku, bo na skórze kolor po chwili znika pod wpływem ciepła skóry.
Butyrospermum Parkii Butter (maslo shea)*, Solanum Tuberosum Starch (skrobia ziemniaczana), Bentonite (glinka bentonitowa), Sodium Bicarbonate (wodorowęglan sodu), Cocos Nucifiera Oil (olej kokosowy)*, Magnesium Hydroxide (wodorotlenek magnezu), Charcoal Powder (węgiel aktywny), Lavandula Angustifolia Oil (olejek z lawendy), Cymbopogon Flexuosus Oil (olejek z trawy cytrynowej)*, Limonene**, Linalool** (substancje zapachowe), Salvia Officinalis Oil (olejek z szałwii), Mentha Piperita Oil (olejek miętowy), Melaleuca Alternifolia Leaf Oil (olejek z drzewa herbacianego), Eucalyptus Globulus Leaf Oil (olejek z eukalipstusa), Geraniol**, Citral** (substancje zapachowe)
Ale po kolei! Żeby nie było zbyt pięknie, to dezodorant jest trudny w obsłudze – gęsty i twardy niczym modelina. Ciężko wyjąć go palcem, więc jako szpatułkę zaadaptowałam plastikowy patyczek do lodów. Nabieram odrobinę, rozcieram nieco w palcach i dopiero wtedy aplikuję na skórę. W ten sposób czarny kolor się neutralizuje, a ciężka konsystencja pozwala się zaaplikować. Odpowiednie rozprowadzenie wymaga chwili, ale działanie wynagradza te niedogodności.
Dezodorantu używałam ponad 3 miesiące – to ciągle ten sam słoiczek o pojemności 30ml! Nie wiem jak to możliwe, ale to prawda. Jest piekielnie wydajny. Wydaje mi się, że zawdzięcza to swojej modelinowej konsystencji, która okazuje się być i minusem, i plusem w tej sytuacji.
Używałam go w różnych warunkach – zarówno kiedy nosiłam jeszcze sweter, podczas wycieczki do Aten jak i obecnych upałów. Jak do tej pory mnie nie zawiódł. Dzielnie hamuje działanie bakterii rozkładających pot, by ten nie stawał się nieprzyjemny dla nosa. Sam dezodorant dodatkowo bardzo ładnie, świeżo pachnie – to mieszanka lawendy i cytrusów, dzięki zawartości sporej liczby olejków eterycznych działających antybakteryjnie i przeciwzapalnie.
Nie mogę jedynie nic powiedzieć na temat ew. podrażnień, jeśli ktoś goli się maszynką. Olejków jest sporo, a aplikacja wymaga nieco tarcia, więc może być różnie. Plusem jest na pewno, że deo nie przebarwia pach, jak zdarza się produktom bazującym na sodzie – tu mamy miks składników.
Tak więc pomimo drobnych niedogodności, to świetny produkt! Słoiczek kosztuje około 25zł, a wystarczy na długie miesiące! Myślę, że mogłabym już przy nim zostać, a na pewno za jakiś czas do niego wrócę, ale w tej chwili zew nowości jest silniejszy. Wkrótce możecie spodziewać się mojej opinii o kulkach Bebio oraz Make me bio. Sprawdzimy, jak sobie radzą, a poprzeczka jest postawiona już dość wysoko!
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!