Najczęściej używam maseczek bazujących na glinkach, wiele z nich to moje własne, domowe wyroby. Oczywiście glinki mają wiele cennych właściwości i można ciekawie je wzbogacić, ale czasem cera domaga się, by skupić uwagę głównie na nawilżeniu. W roli głównej zatem dwie maski nawilżające.
Oba produkty są wyrobem rosyjskiej marki Organic shop. Pierwszy pochodzi z ich standardowej linii, natomiast drugi to seria Organic kitchen, w małych kubeczkach przypominających stylem inną znaną markę – Lush, która w ten sposób pakuje swoje produkty. Inspiracja jest tu dość oczywista. Nie miałam nigdy produktów tej marki, nie są u nas łatwo dostępne, ale też nie kuszą mnie jakoś specjalnie, bo ich składy bywają różne. Organic kitchen tymczasem to bardzo ciekawa linia, z której miałam już innych produkt, który bardzo przypadł mi do gustu i na pewno kiedyś Wam o nim opowiem.
Oprócz samej marki, maseczki mają kilka innych elementów wspólnych. Swoje właściwości nawilżające bazują głównie na glicerynie, która w obu produktach jest na drugim miejscu listy składników INCI. Gliceryna to humektant, czyli substancja wiążąca wodę w naskórku. Jest jedną z tańszych substancji nawilżających, więc często gości w formułach kosmetycznych.
Organic shop to bardzo tanie kosmetyki, więc to zrozumiałe, że użyto akurat takiego humektantu. Chodzą słuchy, że gliceryna jest substancją komedogenną, ale nie wykazuje ona takich właściwości. Każda skóra jest inna i nie da się jednak zupełnie wykluczyć, że u kogoś może działać w ten sposób. Zawsze trzeba obserwować reakcję skóry na nowy kosmetyk i w razie negatywnych skutków odstawić taki produkt.
Drugim wspólnym mianownikiem jest pantenol, również nawilżacz, a do tego substancja łagodząca podrażnienia oraz przyspieszająca regenerację skóry. Na koniec mamy jeszcze aloes – raz w postaci wody aloesowej, raz soku. To kolejny nawilżacz, łagodzący, wspierający gojenie drobnych ranek czy oparzeń, dodatkowo działający przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie, a więc wart jest włączenia w pielęgnację praktycznie każdego rodzaju cery, chyba że akurat stanowi czynnik uczulający.
SPIS TREŚCI
Organic Shop, nawilżająca maska żelowa aloes-bambus
Pozostając przy ciekawych składnikach, w masce Organic shop, jak sama nazwa wskazuje, mamy oprócz aloesu także bambus, w postaci pudru wygładzająco-matującego i regulującego działanie gruczołów łojowych. Ekstrakt z bawełny i alantoina dodatkowo wspierają gojąco-łagodzące działanie aloesu i pantenolu, Sodium PCA nawilżenie, natomiast olejek eteryczny ylang-ylang oprócz regulowania wydzielania sebum nadaje masce łady, delikatnie kwiatowo-aloesowy zapach.
Doborowi substancji aktywnych nie mam nic do zarzucenia, ale nie podoba mi się obecność substancji myjących wysoko w składzie. Zapewne są tam, by ułatwić zmycie maseczki, a także ułatwić rozpuszczenie w formule innych substancji. Mimo wszystko w mojej opinii są nieco za wysoko w INCI, co zresztą czuć podczas aplikacji, bo maseczka delikatnie emulguje i staje się miejscami biaława, jeśli dłużej się ją rozciera. Substancje za detergentami są raczej w dość niskich stężeniach, więc też mogą działać w ograniczonym zakresie.
Aqua, Glycerin (substancja nawilżająca), Decyl Glucoside (detergent), Sodium Carbomer (regulator lepkości), Sodium Cocoyl Glutamate (detergent), Panthenol (substancja nawilżająca), Aloe Barbadensis Leaf Water* (woda aloesowa), Bambusa Arundinacea Stem Extract* (puder bambusowy), Allantoin (alantoina), Sodium PCA (substancja nawilżająca), Cananga Odorata Flower Oil* (olejek eteryczny ylang-ylang), Gossypium Herbaceum Seed Extract (ekstrakt z bawełny), Benzyl Alcohol (konserwant), Ethylhexylglycerin (konserwant), Citric Acid (regulator pH), Parfum (substancja zapachowa), Benzyl Salicylate (substancja zapachowa), Hexyl Cinnamal (substancja zapachowa), CI 42090 (barwnik), CI 19140 (barwnik)
Maseczka znajduje się w plastikowej tubce o pojemności 75ml, kosztuje około 7 zł (porównywarka cen). Jest żelowej, lejącej konsystencji i po otwarciu tubki zdarza się, że od razu zaczyna się z niej wylewać. Daje uczucie śliskości, ale bez nieprzyjemnej lepkości i z łatwością rozprowadza się na skórze. Aplikuje się raczej cieńszą warstwą, więcej jest trudno nałożyć, bo jest na to zbyt rzadka. Po kilku minutach można ewentualnie dołożyć drugą warstwę, co też próbowałam robić.
Bardzo szybko wsiąka w skórę, pozostawiając lepką warstwę, więc od razu miałam ochotę dodać więcej kosmetyku. Niestety podczas wsiąkania maska wywołuje nieprzyjemne uczucie wysychania i ściągania skóry. Po chwili nie zostaje z niej praktycznie nic, oprócz lepkości. Użyłam maseczki kilka razy i zdarzało jej się zostawić na moich wrażliwych policzkach czerwone plamy. Powiedziałabym, że to główny efekt, jaki zauważałam po tej masce nawilżającej. Nie wydaje mi się, aby wykazywała jakieś większe właściwości nawilżające, czy jakiekolwiek inne pozytywne skutki dla mojej cery. Po paru zastosowaniach dałam sobie z nią spokój jako z pojedynczym nawilżaczem.
Moim pomysłem na zastosowanie było stworzenie z niej bazy do maseczek glinkowych. Mieszałam po prostu glinkę z maseczką i kilkoma kroplami wybranego oleju. W ten sposób uzyskiwałam gęstą, porowatą papkę, która zachowywała się na twarzy jak ciasto drożdżowe. Maseczka nadal dość szybko wchłaniała się w skórę, ale zraszana hydrolatem pozwalała glince działać. W tej formie chociaż mi się na coś przydała, ale nadal uważam ten produkt za co najwyżej przeciętny. Nie lubię nic wyrzucać, ale maska nawilżająca z Organic shop zupełnie nie spełnia moich oczekiwań i pewnie powędruje dalej albo będzie stanowiła dodatek do domowych mieszanek, by się nie zmarnowała.
Maseczka ogórkowa Organic kitchen by Organic shop
Ponad wspomniane, wspólne składniki obu produktów, w maseczce ogórkowej oczywiście musi się znaleźć ogórek w jakiejś formie – tutaj jest to sok działający delikatnie ściągająco, odświeżająco i łagodząco. Dwa kolejne ciekawe składniki to sól morska, która jest przeciwzapalna, tonizująca i detoksykująca oraz ekstrakt z roślinki konjac – tej, z której powstają gąbki. Wykazuje on właściwości nawilżające i antybakteryjne. Podobnie jak w przypadku maseczki aloes-bambus, miks składników wskazuje, że powinna ona przynosić korzyści każdemu typowi skóry. Jak jest w rzeczywistości?
Aqua (woda), Glycerin (substancja nawilżająca), Panthenol (substancja nawilżająca), Amorphophallus Konjac Root Extract (ekstrakt z dziwadła), Xanthan Gum (zagęstnik), Organic Aloe Barbadensis Leaf Juice (sok z aloesu) , Cucumis Sativus Juice (sok ogórkowy), Maris Sal (sól morska), Vitis Vinifera Seed Oil (olej z pestek winogron), Sucrose Laurate (emulgator), Sucrose Dilaurate (emulgator), Sucrose Trilaurate (emulgator), Sorbitol (substancja nawilżająca), Parfum (substancja zapachowa), Citric Acid (regulator pH), Benzoic Acid (konserwant), Sorbic Acid (konserwant)
Bez zbędnego owijania w bawełnę od razu zdradzę, że maska nie odbiega swoim działaniem, właściwie bliskim zera, czyli brakiem działania od pierwszego kosmetyku. Jest łatwiejsza w obsłudze dzięki gęstszej, bardziej żelowej niż lejącej konsystencji – przypomina mi takiego średniogęstego glutka. Łatwiej się ją nakłada i rozprowadza na skórze, można jej też użyć więcej i pokryć skórę grubszą warstwą. Warstwa trzyma się bez ociekania, a wchłania zdecydowanie wolniej niż wersja z bambusem. Dzięki temu nie ma uczucia wysychania i nieprzyjemnego ściągnięcia, bo skóra cały czas ma na sobie otulający ją kosmetyk. Podczas zmywania nadal wyraźnie ją czuć. Mam wrażenie, że skóra pokrywa śliskość i żeby ją usunąć potrzeba odrobiny wysiłku, by skóra była zupełnie czysta.
Pierwszym minusem maski jest dla mnie opakowanie w formie słoiczka, do którego trzeba włożyć rękę, by jej nabrać. To mało higieniczne rozwiązanie. Zdecydowanie preferuję tubki lub opakowania airless. Największa jej wadą natomiast jest fakt, że właściwie nic nie robi dla mojej skóry. Nie czuję lepszego nawilżenia, napięcia, czy odżywienia. Skóra jest minimalnie bardziej miękka, ale liczyłam na nieco więcej. Mam świadomość, że obie maseczki to tanie kosmetyki, jednak nawet od takich produktów można oczekiwać, że wniosą jakieś pozytywne działanie do pielęgnacji. Producent na opakowaniu składa nam konkretne obietnicę i ja spodziewam się, że zostaną spełnione chociaż połowicznie.
Myślałam, że forma żelowa bardzo przypadnie mi do gustu, ale jak widać, nie mogłam się bardziej mylić. Ani ta rzadsza, ani ta bardziej gęsta wersja nie była dla mnie komfortowa w używaniu. Okazuje się, ku mojemu zdziwieniu, że maski glinkowe lub kremowe dużo lepiej wpisują się w moją pielęgnację oraz preferencje. Podsumowując, nie mogę polecić żadnego z recenzowanych kosmetyków. Lepiej samodzielnie wymieszać jakąś delikatną glinkę z nawilżaczem i kilkoma kroplami oleju lub dołożyć kilka złotych i kupić coś innego. Maseczkę ogórkową oddam koleżance, by sprawdziła, czy może u niej przyniesie jakieś efekty. Ja już drugi raz nie wydałabym na nią tych 10zł.
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!