Istnieją kosmetyki, które już na etapie opisu przez producenta bywają polecane jako produkty zarówno do twarzy, jak i do ciała. Często jednak nic nie stoi na przeszkodzi, by wiele produktów używać uniwersalnie, nawet jeśli etykieta nie mówi tego wprost. Plantea i Republika mydła stworzyły kosmetyki, które mogą fajnie sprawdzać się jako właśnie takie multifunkcyjne produkty.
Lubię produkty, które mogę wykorzystać na wiele sposobów. Nawet dobre składy mogą być do pewnego stopnia ograniczeniem, jeśli ma się cerę tłustą, mieszaną lub problematyczną. Wtedy niestety odpada sporo cięższych składników, tj. olei lub maseł, a te często znajdziemy w kosmetykach do ciała. Tutaj osoby o cerze normalnej lub suchej mają nieco łatwiej, ale nadal pozostaje sporo ciekawych formuł, które i my, tłustoskórzy wykorzystamy na różne partie.
Dwa opisywane kosmetyki są do tego idealne, bo łączą w sobie oleje o ciekawych właściwościach, które nie mają tendencji do zapychania porów. Oczywiście skóra każdej z nas jest inna i może inaczej reagować na poszczególne składniki. Są jednak i takie, których zdecydowanie warto unikać przy cerze tłustej lub mieszanej o tłustych partiach, jak masło kakaowe, olej kokosowy czy z kiełków pszenicy. Do ciała zdają się jak najbardziej, bo mogą świetnie odżywiać skórę, ale na twarz bałabym się je nałożyć, by nie spowodować małej katastrofy. U niektórych się sprawdzają, ale jeśli macie cerę podobną do mojej, byłabym ostrożna.
SPIS TREŚCI
Galaretka do ciała i twarzy, Plantea
Pierwszy produkt, a właściwie połowa słoiczka był prezentem do przetestowania od Uli, która też pisze o kosmetykach naturalnych. Kosmetyki tej polskiej marki mam na oku już od jakiegoś czasu. Odlewkę ich kremowego żelu do mycia twarzy także miałam od Uli i bardzo go lubiłam, więc tym chętniej sięgnęłam po galaretkę, która działa na podobnej zasadzie.
Oba kosmetyki pod wpływem ciepła dłoni i w połączeniu z wodną formułą zmieniają się w mleczną emulsję. W przypadku żelu działa to znacznie lepiej i ostatecznie ułatwia usunięcie kosmetyku ze skóry. Jeśli chodzi o galaretkę, to ten efekt nie jest tak wyraźny, ale nadal istnieje. Ja akurat miałam problem z wykorzystaniem tych właściwości, bo nie byłam w stanie dobrać idealnej ilości galaretki. Okazywało się przeważnie, że nabierałam jej za dużo, przez to była zbyt tłusta na skórze i nie chciała się wchłania.
Po kilku takich próbach zrezygnowałam z nakładania jej na twarz, bo nie lubię zostawiać takiej grubej, oleistej warstwy i przerzuciłam się na stosowanie jej do ciała. Tutaj tłustość mi nie przeszkadzała i chętnie używałam galaretki szczególnie na dłonie, stopy i inne wymagające większej uwagi partie. Jak najbardziej można wykorzystać ją do całego ciała, jeśli tylko lubicie takie bardziej olejowe formuły.
Na tym byłby już koniec moich wrażeń, gdyby nie druga Instagramowa koleżanka, która podesłała mi kolejny słoiczek galaretki. Za drugim razem było mi dużo łatwiej obsłużyć te konsystencję. Sprawdziła się idealnie, jako tłusty element miksu z żelem aloesowym na przesuszoną skórę męża po chorobie. Nakładany zarówno na twarz, jak i na ciało zapewniał dawkę odżywienia, już w minimalnych ilościach.
carthamus tinctorius seed oil (olej krokoszowy), gossypium herbaceum seed oil (olej bawełniany), oryza sativa bran oil (olej ryżowy), prunus persica kernel oil (olej z pestek brzoskwini), glycerin (substancja nawilżająca), caprylic/capric triglycerides (emolient), sucrose stearate (emolient), aqua (woda), sucrose laurate (emolient, emulgator), aroma (substancja zapachowa), benzyl alcohol (konserwant), tocopherols (pochodne witaminy E), helianthus annuus seed oil (olej słonecznikowy), dehydroacetic acid (konserwant), benzoic acid (konserwant), sorbic acid (konserwant)
W składzie mamy sporo ciekawych olei: krokoszowy (inaczej szafranowy), który zawiera duże ilości wielonienasyconych kwasów tłuszczowych, przez co nadaje się do każdej skóry, bawełniany i ryżowy bogate w antyoksydanty i inne składniki uzupełniającej barierę hydrolipidową oraz łagodzące podrażnienia i działające przeciwzapalnie, a także odżywczej brzoskwini i słonecznika.
Olej z pestek brzoskwini akurat wykazuje pewne działanie komedogenne, ale nie jest na samym początku składu i u mnie nie spowodował żadnych problemów na skórze twarzy, więc eksperyment z nim uważam za udany. Dodatek estrów cukru (Sucrose Stearate i Sucrose Laurate) sprawia, że owa tłustość galaretki jest daje zarazem odczucie pewnej jedwabistości, zamiast zbytniego obciążenia.
Kosmetyk został wzbogacony o glicerynę, która jest substancją wiążącą wodę w naskórku, więc możemy go wykorzystywać też samodzielnie jako produkt oferujący małą dawkę nawilżenia. Fajnie działa na podkład np. z hialuronu, czy aloesu, wtedy razem z nim emulguje i lepiej się wchłania, ale samodzielnie też daje radę, chociaż jest zdecydowanie trudniejszy w obsłudze. Mnie było trudno znaleźć idealny sposób na wykorzystanie go, głównie przez dobór odpowiedniej ilości, i chociaż to dla mnie spora wada, to zapach nadrabia naprawde sporo!
Galaretka i żel pachną podobnie – słodko, owocowo, dość intensywnie, ale nie przesadnie. Dla mnie to połączenie brzoskwini z żurawiną – przynajmniej ja tak odbieram ten zapach – jest wprost obłędne! To jeden z piękniejszych kosmetycznych zapachów i sama nie wiem kto dzisiaj byłby zwycięzcą, ta galaretka, czy krem, o którym przeczytacie za moment. To chyba zbyt trudny wybór 🙂 Niestety Plantea zmieniła zapachy i teraz to delikatna brzoskwinia, która nie podoba mi się już tak bardzo.
Plus dla marki za czarny słoiczek z masywnego szkła, który pięknie prezentuje się na półce. Na zużycie 50ml galaretki producent daje nam rok i wydaje mi się, że to jak najbardziej rozsądny czas. Odpowiednio stosowana na twarz w minimalnych ilościach, gdzie ciężko było mi osiągnąć ideał, wystarczy na bardzo długo. Na ciało na pewno jednak pójdzie dużo szybciej, więc w tej funkcji okaże się dość drogim kosmetykiem – kosztuje bowiem 79zł.
Krem z rokitnikiem i maliną Sunny touch, Republika mydła
To kolejny olejowy, wielofunkcyjny produkt o genialnym zapachu! Mieszanka malin, wanilii, jabłek, jeżyn i winogron tworzy cudowny zapach gumy balonowej dla dzieci – słodki, odurzający, ale nie mdlący. Polubiłam go nie tylko ja, ale i mój wybredny mąż. Zdarza mu się patrzeć na mnie z dezaprobatą i rzucać uwagi na temat zapachu kosmetyków, które na siebie nakładam, a które jemu przeszkadzają jako niezbyt przyjemne dla nosa. Tym razem jednak aromat kremu idealnie trafił i już nie muszę się obawiać, że będę musiała spać na kanapie ;p
Oczywiście zapach to nie jedyny atut Sunny touch. Krem jest typowym tłuściochem – w słoiczku wygląda na gęsty i zbity, ale łączy tę cechę z wrażeniem delikatnie musowej konsystencji. Po rozgrzaniu w dłoniach roztapia się praktycznie do płynnej formy co zdecydowanie ułatwia aplikację na twarzy – w przeciwnym razie już na skórze wymaga nieco pracy lub śliskiego podkładu w postaci nawilżacza. Zdarzyło mi się nałożyć go na twarz zamiast serum olejowego i wykonać delikatny masaż, jednak nie jest to moje ulubione zastosowanie tego kosmetyku.
Ponownie, jak w przypadku galaretki, zdecydowanie bardziej spodobał mi się on do ciała. Jest idealny na noc na dłonie, suche partie ciała oraz usta, szczególnie po nałożeniu kropelki hialuronu. Zarówno dłonie, jak i usta, są o poranku idealnie gładkie i miękkie. Mam ten słaby nawyk zagryzania i oblizywania ust, co kończy się u mnie suchymi skórkami i nieestetycznym wyglądem, więc krem, a właściwie masełko od Republiki mydła to dla mnie idealny produkt do dbania o wargi. Używany głównie na dłonie i usta krem produkt okazał się wprost kosmicznie wydajny! 50ml wystarczyło mi na pół roku!
Butyrospermum Parkii Butter (masło shea), Helianthus Annuus Seed Oil (olej słonecznikowy), Rubus Idaeus Seed Oil (olej z pestek malin), Hippophae Rhamnoides Fruit Oil (olej rokitnikowy), Squalane (skwalan), Tocopherol Acetate (witamina E), Aromatic Raspberry Extract Blend: Triethyl Citrate (składnik zapachowy) (and) Caprylic/Capric Triglyceride (emolient) (and) Rubus Idaeus Fruit Extract (ekstrakt malinowy) (and) Vanilla Planifolia Fruit Extract (ekstrakt waniliowy) (and) Alcohol (alkohol) (and) Pyrus Malus Fruit Extract (ekstrakt z jabłka) (and) Rubus Fruticosus Fruit Extract (ekstrakt z jeżyn) (and) Vitis Vinifera Fruit Extract (ekstrakt z winogron)
Za ochronne, natłuszczające i odżywcze właściwości masełka odpowiada głównie masło shea – składnik wielofunkcyjny i do zastosowania na każda partię ciała oraz włosy. Używałam go samodzielnie, ale w mieszankach, jak się okazuje, sprawdza mi się jeszcze lepiej! Dalej w składzie INCI znajdziemy dość tani olej słonecznikowy, skwalan świetnie uzupełniający nasza barierę ochronną, olej z pestek malin działający silnie antyoksydacyjnie i odżywczo oraz olej rokitnikowy, który odpowiada za słoneczny, żółtopomarańczowy kolor masełka oraz wykazuje właściwości regenerujące, gojące i poprawiające koloryt skóry.
Miks ekstraktów odpowiadający za piękny, owocowy zapach dodatkowo wzmacnia naczynka, pomaga zwalczać wolne rodniki i działa przeciwzapalnie. Moje jedyne, małe ale to alkohol w składzie. Na co dzień go unikam ze względu na jego właściwości wysuszające i naruszające barierę hydrolipidową, ale tutaj stanowi on element mieszanki ekstraktów oraz jest stosunkowo nisko w składzie bogatym w oleje tworzące ochronny film na skórze.
Przeczytaj o właściwościach masła shea!
Oba produkty to fajne, olejowe formuły na chłodniejsze miesiące. Są bardzo wydajne, bo wystarczy odrobina, by odpowiednio odżywić skórę. Oba mogą być użyte do każdego typu cery, jednak przy tłustej mocno uważałabym na ilości oraz wybrałabym je jedynie na zimę. U mnie wygrywa Sunny touch i gdybym miała wybrać, do którego kosmetyku wrócę, byłby to on. Tymczasem mocno kusi mnie lżejsza wersja tego kremu, więc może sięgnę jeszcze po nią dla porównania. Jesteście ciekawe, jak wypada w świetle starszego, cięższego brata? Jeśli ktoś miał okazję już spróbować – koniecznie dajcie mi znać 🙂
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!