Pomimo sporych oczekiwań ze względu na pochlebne opinie, nadziei związanych z dobrymi składami oraz najszczerszych chęci przy pierwszych niepowodzeniach podczas stosowania, z tymi trzema produktami nie udało mi się dogadać na tyle, bym była z nich zadowolona. Postaram się pokrótce wyjaśnić dlaczego.
SPIS TREŚCI
Bania Agafia, oczyszczająca maska do twarzy
Wcześniej używałam już dwóch innych masek Bani Agafii: daurskiej, która mnie podrażniała i dziegciowej, która całkiem przyjemnie oczyszczała skórę (recenzje obu ). Po dobrych opiniach na temat tej niebieskiej, jakoby jeszcze lepszej od dziegciowej, zdecydowałam się ją wypróbować. Saszetka zawierająca 100ml produktu to koszt zaledwie około 7 złotych (porównywarka cen) przy prostym, ale ładnym składzie, na który warto zwrócić uwagę.
Aqua (woda), Kaolin (glinka niebieska), Glycerin (substancja nawilżająca), Cetearyl Alcohol (emolient), Zinc Oxide (tlenek cynku), Bentonite (zagęstnik), Xanthan Gum (zagęstnik), Olea Europaea (Olive) Fruit Oil (oliwa), Organic Malva Sylvestris (Mallow) Flower Extract (ekstrakt z malwy), Avena Sativa (Oat) Kernel Powder (puder owsiany), Centaurea Cyanus Flower Water (woda chabrowa), Sodium Cetearyl Sulfate (substancja myjąca), Benzyl Alcohol (konserwant), Parfum (substancja zapachowa)
Taki miks składników teoretycznie powinien świetnie sprawdzać się na większości cer, w tym tłustej czy wrażliwej. Co prawda użyta tu substancja myjąca (Sodium Cetearyl Sulfate) ma pewien potencjał drażniący, jednak pozostałe składniki, jak łagodzący puder owsiany, czy kojąca i przeciwobrzękowa woda chabrowa zapewniają odpowiednią równowagę, a glinka i cynk oczyszczenie oraz zmatowienie.
Maseczka jest kremowej konsystencji, powiedziałabym, że pomiędzy lejąca daurską, a gęstą dziegciową. Bezproblemowo rozprowadza się po skórze i nie ścieka z niej w czasie stosowania. Jako że to maska na bazie glinki, wymaga zraszania wodą lub hydrolatem po kilku minutach, by nie zaschła na twarzy i jej nie podrażniła. Oczywiście przy każdym użyciu tego pilnowałam, ale niestety, mimo wszystko nie jestem zadowolona z działania.
Po zmyciu moja cera wydawała mi się nieprzyjemnie przesuszona, szczególnie na policzkach, a efekt oczyszczający nie był dla mnie jasno widoczny. Dałam maseczce kilka szans, ale moim zdaniem dziegciowa jest znacznie lepsza, przynajmniej dla mojej cery. Używając jej gołym okiem widziałam delikatne oczyszczenie i zwężenie porów, bez nieprzyjemnych skutków ubocznych. Tak więc ta niebieska maseczka powędrowała dalej – może u kogoś innego sprawdzi się lepiej!
Bandi EcoFriendly Care, rewitalizujący krem pod oczy
Kiedy tylko zobaczyłam, że Bandi zamierza wypuścić nową linię kosmetyków – w szklanych opakowaniach, z dobrymi składami i o całkiem ciekawej kompozycji – od razu wiedziałam, że coś będę musiała z niej sprawdzić! Przyznam, że najbardziej ciekawiły mnie, i właściwie nadal ciekawią! żel myjący, peeling enzymatyczny i emulsja nawilżająca. Akurat kremu pod oczy nie było w strefie moich zainteresowań, m.in. ze względu na olbrzymią pojemność 25ml, którą trzeba zużyć w ciągu pół roku (porównywarka cen).
Rozmawiałam o tym z Instagramową koleżanką, a kiedy ta akurat miała u siebie krem pod oczy, podzieliła się ze mną połową. Ja z kolei częścią tej połowy podzieliłam się z kolejną koleżanką i w ten sposób w ciągu trzech miesięcy zużyłam niecałe 10ml produktu. Wolno zużywam tego typu kosmetyki, ale ten jest niezwykle wydajny i uważam, że nie ma szans, by cały słoiczek zużyć w zalecanym czasie! Wydajność zawdzięcza swojej bardzo lekkiej, nieco lejącej formule. Miałam przez nią wrażenie, że mogłabym dokładać kolejne porcje i dokładać, a nic nie ubywało.
Aqua/Water* (woda), Tripelargonin** (emolient z ostropestu), C13-15 Alkane** (emolient z trzciny cukrowej), Butyrospermum Parkii Butter (Shea Butter)** (masło shea), Propanediol** (promotor przenikania), Lactobacillus/Arundinaria Gigantea Ferment Filtrate* (ferment z bambusa), Trehalose** (substancja nawilżająca), Cetearyl Alcohol** (emolient), Glyceryl Stearate** (emolient), Bakuchiol* (substancja przeciwstarzeniowa), Alpha-Glucan Oligosaccharide* (substancja nawilżająca), Fucus Vesiculosus Extract* (ekstrakt z morszczynu), Polymnia Sonchifolia Root Juice* (sok z korzenia Yaconu), Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate* (ferment rzodkwi, konserwant), Lactobacillus* (probiotyk), Maltodextrin* (substancja konsystencjotwórcza, wygładzająca), Caesalpinia Spinosa Gum** (substancja konsystencjotwórcza) , Sodium Stearoyl Glutamate** (emulgator), Xanthan Gum* (zagęstnik), Caprylyl Glycol (promotor przenikania), Hexylene Glycol (promotor przenikania), Citric Acid (regulator pH), Hydroxyacetophenone (stabilizator formuły), 1,2-Hexanediol (rozpuszczalnik)
* surowce pochodzenia naturalnego
**surowce pochodzenia naturalnego z eko certyfikatem
Co mnie zaciekawiło w eko linii Bandi? Jest kilka elementów tej układanki. Po pierwsze, to probiotyki i prebiotyki, które dobrze wpływają na moją skórę – świetnie łagodzą wszelkie podrażnienia, koją różnego rodzaju zmiany i wzmacniają barierę ochronną. Niektóre kosmetyki z tej linii zawierają także sporo fermentowanych składników lepiej przyswajalnych z tego względu oraz wisienkę na torcie – bakuchiol. Poczytałam nieco o tej substancji i wydaje się naprawdę obiecująca!
Bakuchiol bywa nazywana roślinnym retinolem, bo działa w podobny sposób, choć bez wywoływania podrażnień. Powinna ona pomagać złuszczać, ujędrniać skórę, poprawiać jej koloryt i działać przeciwstarzeniowo. Istnieją badania, które potwierdzają to działanie, ale wymagane jest odpowiednie stężenie w kosmetyku, by je zapewnić. Niestety nie udało mi się dowiedzieć, jakie zastosował producent w tym kremie. Jeszcze jednym ciekawym składnikiem w tym kosmetyku jest ekstrakt z morszczynu, czyli alg mających rozjaśniać cienie pod oczami i wygładzać ten obszar.
Brzmi to wszystko świetnie, ale u mnie nie przełożyło się na rzeczywistość. Pomimo codziennego stosowania, nie zauważyłam, by stan skóry wokół oczu się poprawił, czy to jeśli chodzi o stopień nawilżenia, głębokość drobnych zmarszczek, czy ogólny stan wizualny. Krem był przyjemny w użyciu, ale na noc nieco za lekki – chociaż uwielbiam lekkie, szybko wchłaniające formuły na twarzy, to w przypadku tego produktu nie jestem przekonana.
Wydaje mi się, że stężenie bakuchiolu może być zbyt niskie, bym mogła zauważyć lepsze rezultaty, ale być może na skórze twarzy taki skład miałby większe pole do popisu, właśnie za sprawą roślinnego retinolu oraz probiotyków, które potrafią u mnie sporo zdziałać. Dlatego pomimo zawodu wywołanego tym kremem, prawdopodobnie sięgnę jeszcze po emulsję do twarzy, by dać serii drugą szansę.
Bartos, krem rozjaśniający Ruby Vine
Krem rozjaśniający Bartos trafił do mnie podczas konferencji Meet Beauty w zeszłym roku (porównywarka cen ). Bardzo ciekawiło mnie jego opakowanie z nietypowa pompką, bo jest nią cała powierzchnia wieczka. Wygląda to naprawdę ciekawie, ale zupełnie się nie sprawdza.
By wydobyć pierwsza porcję produktu, musiałam nacisnąć wieczko ze dwadzieścia razy, a potem wcale nie było lepiej. Wyciśnięcie porcji wymagało dużo pracy, krem rozpryskiwał się na wszystkie strony, tylko nie na dłoń. Po kilku takich nieudanych próbach poddałam się i zastanawiałam, czy nie oddać kremu teściowej. Zaczęłam jednak odkręcać opakowanie i wyjmować z niego krem dłonią. Wolałabym mieć do tego szpatułkę, ale jeszcze nie znalazłam nic na tyle ciekawego, by to kupić.
Aqua (woda), Aloe Barbadensis Leaf Juice (sok aloesowy), Isoamyl Cocoate (emolient), Argania Spinosa Kernel Oil* (olej arganowy), Olea Europea Fruit Oil (oliwa), Cocos Nucifera (Coconut) Oil (olej kokosowy), Glycerin (substancja nawilżająca), Cetearyl Alcohol (emolient), Hydrogenated Vegetable Oil (utwardzony olej roślinny), Glyceryl Stearate (emolient), Sorbitan Olivate (emulgator), Gardenia Tahitensis Flower Extract (ekstrakt z kwiatu gardenii), Terminalia Ferdinandiana Fruit Extract (ekstrakt ze śliwki kakadu), Glycyrrhiza Glabra Extract* (ekstrakt z lukrecji), Vitis Vinifera Leaf Extract* (ekstrakt z liści winogron), Helichrysum Stoechas Extract (ekstrakt z kocanki piaskowej), Hydrolyzed Hyaluronic Acid (hydrolizowany kwas hialuronowy), Tocopherol (witamina E), Heliantus Annuus (Sunflower) Seed Oil (olej słonecznikowy), Sodium Benzoate (konserwant), Potassium Sorbate (konserwant), Tetrasodium Glutamate Diacetate (chelator), Citric Acid (regulator pH)
*z ekologicznych upraw
Skład zamieszczony powyżej to INCI nowej wersji kremu. Poprzednia była nieco inna, zawierała olejową witaminę C i podobała mi się bardziej. To właśnie ją przywiozłam z Meet beauty, ale skontaktowała się ze mną właścicielka marki i zaproponowała wymianę, by moja recenzja dotyczyła obecnie dostępnego produktu. Nie mam między nimi porównania, więc recenzja dotyczy jedynie nowej wersji. Ta bazuje na soku aloesowym oraz olejach arganowym, kokosowym i oliwie. Olej kokosowy zdecydowanie nie należy do moich ulubionych, bo jest mocno komedogenny i sprawdza się u niewielu osób, czy to na skórze, czy na włosach.
Po pozbyciu się olejowej witaminy C, jej jedynym źródłem w kremie jest śliwka kakadu, która zawiera jej około 100 razy więcej, niż pomarańcza. Za najciekawsze właściwości kremu odpowiadają ekstrakty z liści winogron, kocanki, lukrecji oraz gardenii. Razem wykazują działanie wzmacniające naczynia krwionośne, łagodzące, przeciwzapalne (szczególnie lukrecja) oraz antybakteryjne (kocanka).
Całość formulacji jednak niespecjalnie do mnie przemawia. Chciałabym zobaczyć na początku składu ciekawsze oleje zamiast kokosa, oliwy i emolientów. Producent poleca krem do cery naczyniowej, normalnej i problematycznej. O ile po składzie widzę, że rzeczywiście użyte składniki jak najbardziej mogą wspomóc naczynka, to cera z niedoskonałościami i olej kokosowy nie są najlepszym połączeniem. Ja na co dzień go unikam, ale w tym przypadku pomimo codziennego używania nie zauważyłam żadnych negatywnych skutków stosowania go na twarzy.
Plujące opakowanie okazało się nie jedynym problemem na początku mojej przygody z kremem. Kilka pierwszych użyć powodowało u mnie zaróżowienie skóry i wrażenie podrażnienia. Nie był to mocny efekt, więc nie odstawiłam kremu od razu, a dałam mu kolejne szanse. Po paru dniach efekt zniknął i kontynuowałam codzienne, przez pierwsze półtora miesiąca wieczorne, a następnie poranne stosowanie. To gęsty, treściwy kosmetyk, jednak nie jest tłusty i nie pozostawia na skórze nieprzyjemnej warstwy.
Wprasowanie go w skórę wymaga dłuższej chwili, ale krem wchłania się do matu, praktycznie wnika w cerę. Dla jednych może być to wada – jeśli ktoś liczy na ochronną warstwę, ale dla innych zaleta – szczególnie przy cerze problematycznej, w stronę tłustej, która jest jedną z docelowych dla tego produktu. Zapach również jest ciekawy, nieco kwaskowy, dla mnie osobiście bardzo trudny do zidentyfikowania. Mieszanka zapachowa nie przypomina mi niczego, co bym znała.
Mniej więcej ¼ słoiczka sprezentowałam koleżance o cerze tłustej, resztę zaś zużyłam sama w przeciągu około 2-2,5 miesięcy, nie oszczędzając kremu ani trochę. Spore porcje aplikowałam nie tylko na twarz, ale i szyję oraz dekolt. Podczas gdy koleżanka jest zadowolona z delikatnego działania matującego, utrzymującego się przez kilka godzin, ja nie zauważyłam u siebie takiego efektu.
Przykro mi to pisać po swoim pierwszym zaciekawieniu przez ten krem, ale właściwie nie zauważyłam, by robił u mnie cokolwiek. Nie zauważyłam efektu rozjaśnienia, rozświetlenia cery, czy specjalnej dawki odżywienia. Ot, był sobie, szybko się wchłaniał, nie śmierdział i to by było na tyle. Plująca pompka i przeciętny skład jak na tę cenę to dla mnie dodatkowe powody, by już więcej po niego nie sięgnąć.

Ani ciekawe składniki (Bandi), ani mnóstwo poleceń (Bania) nie pomogły i kosmetyki mi się nie sprawdziły. Nie oznacza to oczywiście, że nie sprawdzą się u Was 🙂
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!
A ja się właśnie od dłuższego czasu zastanawiam nad tym kremem Bartos. Dzięki za opinię, chyba poszukam czegoś innego, skoro nie ma rewelacji, a tani nie jest.
U mnie niestety nie :/ znajoma była bardzo zadowolona, ale zmienili skład.