Miesiąc temu pojawiła się recenzja fajne maski nawilżającej Rose Rain (klik) od Lush Botanicals, a dzisiaj chciałabym przedstawić drugi produkt, który testowałam.
Jak już wcześniej wspominałam, kosmetyki do testów otrzymałam od marki. Pani Ania, która się ze mną kontaktowała, na początek zapytała mnie o typ cery oraz kosmetyczne preferencje. Jeśli czytałaś inne recenzje, możesz już wiedzieć, że lubię lżejsze formuły, a moja cera jest mieszanką różnych elementów. Jako odpowiedź na moje potrzeby dostałam propozycję wypróbowania serum Cream in the city i okazuje się, że był to dobry wybór! Więcej, bo nawet świetny 🙂
Nie będę ponownie rozpisywać się o filozofii firmy – o tym możecie przeczytać w poprzednim wpisie oraz na stronie firmy. Podobnie jak maskę, to serum także zamknięto w ciemnym szkle nieprzepuszczającym promieni UV, ale tym razem jego pojemność wynosi 50ml. Ponownie czas na zużycie produktu to 10 tygodnia.
Serum dla kobiet obciążonych codzienną dawką stresu, mieszkających w zanieczyszczonych miastach i spędzających czas w klimatyzowanych przestrzeniach. Składniki serum ochronią skórę przed negatywnym wpływem czynników zewnętrznych, a także pracują nad odwróceniem skutków zatrucia skóry przez miejskie zanieczyszczenia i toksyny. Intensywna detoksykacja i dotlenianie skóry. Silne antyoksydanty oraz składniki zawierające naturalne filtry promieniochronne tworzą ochronny parasol przed wolnymi rodnikami. Zapach róży damasceńskiej, drzewa sandałowego wraz z cytrusową nutą inspiruje i pobudza do działania.
Opis docelowej osoby, u której serum powinno się sprawdzić, idealnie do mnie pasuje. Niestety mam dość stresująca pracę, a mieszkam w Warszawie, więc łatwo dodać dwa do dwóch: codzienna dawka antyoksydantów jest dla mnie niezastąpiona. Dodatkowo uwielbiam zapach róży, więc nie mogła się doczekać, by nałożyć serum na skórę.
Serum na dzień. Na dobry początek dnia – wyjmij chłodne z lodówki i po odświeżeniu twarzy wklep delikatnie w skórę twarzy, szyi i dekoltu. Uwaga: dla większej efektywności dokarmiania skóry, krem należy wklepać w skórę, a nie wsmarowywać okrężnymi ruchami. Świetny pod makijaż.
Serum używałam przez 2,5 miesiąca codziennie rano. Oczywiście trzymałam je w lodówce, a przy okazji na półkę powędrował hydrolat oraz roller pod oczy z metalową kulką, która przez to dawała mi przyjemny efekt chłodzenia lekko opuchniętych powiek. Przy każdej wędrówce miałam obawy, czy aby tym razem nie stłukę buteleczki, ale przetrwała moją niezdarność aż do teraz i posłuży mi jako pojemnik na domowe kosmetyki.
W każdym razie pierwszym, co wyjmowałam z lodówki były kosmetyki. Po delikatnym myciu gąbką konjac i zwilżeniu cery hydrolatem lub esencją, wydobywałam trzy pompki serum na palce, rozsmarowywałam w dłoniach i dopiero wtedy nakładałam na skórę. Drugie tyle wędrowało na szyję i dekolt. Rozsmarowywałam odpowiednie porcje na wszystkich partiach twarzy i delikatnie wklepywałam.
50ml to dla mnie ilość nie do zużycia w czasie zaledwie 10 tygodni. Takie kremy zużywam przeważnie w czasie 6, nie 2,5 miesięcy. Okazuje się, że i tym razem nie dałam rady. Aby tego dokonać, odlałam próbkę koleżance, oddałam kilka porcji mężowi oraz jak już wspomniałam wyżej, nakładałam na siebie bardzo duże ilości serum za każdym razem. Żeby tylko nic się nie zmarnowało! Mimo to nadal nie udało mi się zużyć całej buteleczki i ostatnią porcję wsmarowałam w skórę dzisiaj.
Nic się nie zmarnowało, bo wydobyłam Cream in the city do ostatniej kropli, chociaż nieco po terminie. O ile maska Rose Rain miała wadę w postaci rolowania się na skórze, to w tym serum nie znalazłam żadnych minusów. Jego zapach to mieszanka cytrusów z różą, delikatna, nienachalna, zmysłowa. Konsystencja nie jest ani bardzo gęsta, ani bardzo lekka. Taka w sam raz, chociaż odrobinę cięższa od mojej ulubionej. Szybko się wchłania i pozostawia skórę odżywioną, przyjemną w dotyku i promienną.
Pokusiłabym się o stwierdzenie, że efekt nałożenia serum czasami kojarzył mi się z muśnięciem rozświetlaczem. Cera od razu ożywała, a po dłuższym stosowaniu była niezwykle przyjemna, nawilżona i wyglądała po prostu zdrowo.
Serum testowałam zimą, więc przeważnie nakładałam na nie kilka kropel ulubionych olei i zostawiałam na jakieś 20 minut do wchłonięcia przed wyjściem na niskie temperatury. Zdarzało mi się także po takim czasie nakładać na serum podkład mineralny z Annabelle Minerals (wersja kryjąca) i również przy tym sposobie użycia serum zachowywało się nienagannie. Podkład pozostawał na swoim miejscu bez większych problemów.
SPIS TREŚCI
Analiza składu serum antyoksydacyjnego Cream in the city
Rosa Damascena Flower Water, Aqua, Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Oil, Actinidia Chinensis (Kiwi) Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Glyceryl Stearate, Rosa Canina Seed Oil, Ribes Nigrum (Black Currant) Seed Oil, Prunus Avium (Cherry) Kernel Oil, Plukenetia Volubilis (Sacha Inchi) Seed Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Betaine, Sodium Hyaluronate, Tocopherol, Panthenol, Rosa Centifolia Flower Extract, Rosa Rugosa Flower Extract, Gardenia Tahitensis (Tiare) Flower Extract, Ficus Carica (Fig) Fruit Extract, Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Fruit Extract, Fragaria Ananassa (Strawberry) Fruit Extract, Wine Extract, Beta Vulgaris (Beet) Root Extract, Citrus Grandis (Grapefruit) Seed Extract, Mica, CI 77891 (Titanium Dioxide), Cera Alba, Isostearyl Isostearate, Sorbitan Oleate, Caprylic/Capric Triglyceride, Xanthan Gum, Rosa Damascena Flower Oil, Santalum Album (Sandalwood) Oil, Citrus Limonum (Lemon) Peel Oil, Limonene, Geraniol, Citronellol
Skład serum no 3 jest niezwykle bogaty. Głównym składnikiem serum jest jeden z moich ulubionych hydrolatów – różany, działający nawilżająco, łagodząco i wzmacniająco na naczynia krwionośne. Dalej znajdziemy aż kilkanaście(!) olei, w większości lekkich: z pestek malin, kiwi, dzikiej róży, czarnej porzeczki, migdału, wiśni, sacha inchi, kokosa, jojoba, słonecznika, oliwek. Wraz z ekstraktami z róży stulistnej i japońskiej, owocu figi, truskawki, wina, żurawiny, pestek grejpfruta, kwiatów gardenii oraz buraka mają cały przekrój właściwości cennych dla naszej skóry – łagodzące, przeciwzapalne, wzmacniające, odżywcze, nawilżające, antyoksydacyjne, ochronne. Można by tak wymieniać i wymieniać. Każda cera skorzystałaby na używaniu takiego smarowidła.
Do tego dochodzą świetnie nawilżające betaina i kwas hialuronowy, łagodzący pantenol, silnie antyoksydacyjna witamina E i mika, która nadaje ten delikatny efekt rozświetlenia. Reszta składników to olejki eteryczne i aromaty – róża, drzewo sandałowe, skórka cytryny (Rosa Damascena Flower Oil, Santalum Album (Sandalwood) Oil, Citrus Limonum (Lemon) Peel Oil, Limonene, Geraniol, Citronellol), emolienty i emulgatory (Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Glyceryl Stearate, Sorbitan Oleate, Isostearyl Isostearate, Caprylic/Capric Triglyceride, Cera Alba, Xanthan Gum) oraz pigment/filtr mineralny (Titanium Dioxide).
Bonus: krem ultranawilżający In the air
Wraz z dwoma pełnowymiarowymi kosmetykami otrzymałam próbkę kremu In the air. Pani Anna zaproponowała mi go jako pierwszy, ja jednak miałam wątpliwości ze względu na zawartości wody neroli i aloesu, których prawdopodobnie drażniące działanie chciałam jeszcze sprawdzić. Okazuje się, że one oba nie powodują problemów, więc zużyłam próbkę.
Lekki krem skoncentrowany na nawilżaniu skóry każdego rodzaju i w każdym wieku. Zawiera dużą dawkę nawilżającego kwasu hialuronowego i betainy, antyoksydantów, witamin, minerałów. Cenne oleje i ekstrakty roślinne zapewnią komfort nawilżenia, odżywienia i dotlenienia Twojej skóry przez cały dzień. Świeży zapach różowego lotosu, uważanego za najpiękniejszy zapach na świecie, pomarańczy, cytryny i mandarynki.
Krem bazuje na wspomnianej wodzie z pomarańczy (neroli) i podobnie jak serum, ma bardzo bogaty skład. Przepięknie pachnie różą i cytrusami, tworząc świeżą kwiatowo- owocową kompozycję. Ten zapach to chyba mój ulubieniec! O działaniu nie mogę nic specjalnego powiedzieć po zaledwie kilku użyciach. Krem jest nieco cięższy, treściwszy od serum, ale nadal bardzo przyjemnie się go nakłada, a wchłonięcie zajmuje chwilę. Myślę, że mógłby się sprawdzić na mojej cerze i już sam zapach jest bardzo zachęcający.
Po przetestowaniu dwóch kosmetyków Lush Botanicals mogę z pewnością stwierdzić, że są one świetnej jakości. Bardzo dobrze działają na moją skórę, pięknie pachną i mają przebogate składy, które sprawdzą się u większości osób. Gdybym miała wybrać pomiędzy maską Rose Rain, a serum Cream in the city, moim faworytem zostałoby serum. Nie znalazłam w nim wad, oprócz zbyt dużej pojemności, przez co potrzebowałam pomocy w zużyciu. Chętnie zobaczyłabym serum w buteleczce 25-30ml.
Ceny tych kosmetyków są bardzo wysokie i jednak kieszeń nieco ucierpi przy zakupie, a więc jeśli jesteś ich ciekawa – może lepiej zacznij od próbek, ale ostrzegam, że możesz być zachwycona 🙂 To serum to mój totalny ulubieniec i pod względem zapachu, i działania. Pięknie zachowuje się na skórze, rozświetla ją i odżywia. Myślę, że ciężko będzie mi znaleźć coś równie dobrego.
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!
Kosmetyki mają świetne, tylko ceny zaporowe 😉
Ojj tak. Niestety 🙁