Wpis ten powstał dość spontanicznie, nie planowałam pisać o dermokosmetykach jako takich. Zaczęło się od poszukiwań do wpisu, który czeka w kolejce na publikację. Dlaczego jednak dermokosmetyki zasłużyły na oddzielną wzmiankę? Czy są warte uwagi?
Dlatego, że dermokosmetyki stają się coraz bardziej popularne i chciałam się upewnić, czy słusznie. W przeciwieństwie do tzw. zwykłych kosmetyków, które kupujemy tylko w drogeriach, te są dostępne głównie w aptekach, chociaż ostatnio niektóre drogerie oferują całe linie kosmetyków dermatologicznych, np. Hebe.
SPIS TREŚCI
Czym są dermokosmetyki?
Sama nazwa pochodzi z połączenia słów kosmetyki i produkty dermatologiczne, polecane przez dermatologa, specjalistę chorób skórnych. Tego rodzaju kosmetyki mają posiadać właściwości terapeutyczne, a zatem nie tylko pielęgnować, ale i do pewnego stopnia nawet „leczyć”. W składzie powinny zawierać więcej substancji aktywnych, ale mniej konserwantów, barwników i aromatów. Czy tak rzeczywiście jest? Składy często są lepsze, ale nie jest to regułą. Wiele tego typu kosmetyków zawiera np. konserwanty, które uważane są za drażniące. Z drugiej jednak strony, dermokosmetyki są przeważnie ukierunkowane na konkretne problemy i co za tym idzie – zawierają duże ilości substancji, które te problemy mogą pomóc zwalczać.
Gdzie jest problem?
Skoro dermokosmetyki, pomimo nie zawsze genialnych składów, mogą pomóc przy niektórych schorzeniach, to gdzie jest problem? Dermokosmetyki, choć sprzedawane w aptekach, NIE są lekami. Nie przechodzą długich i żmudnych procesów testów i weryfikacji. Nie posiadają atestów czy certyfikatów zaświadczających o ich skuteczności. Tego rodzaju procesy trwają bardzo długo i są po prostu drogie, więc przeważnie nie opłacają się producentom.
Nazwanie kosmetyku produktem dermatologicznym jest chwytem marketingowym. Skoro to dermokosmetyk, leży w aptece, podaje go farmaceuta, to na pewno jest skuteczny, a skuteczność musi kosztować. W ten sposób zarabiają firmy kosmetyczne, które nie mają skrupułów przed wypisywaniem różnego rodzaju obietnic na opakowaniach swoich produktów. Jak wspomniałam, nie jest to lek, więc nie podlega regulacjom prawnym, a podane informacje nie są poparte konkretnymi wynikami testów.

Co mogę zrobić jako konsument?
Nie wierzyć wszystkiemu co słyszę i czytać składy. W przeciwieństwie do samego opisu produktu, producent – zgodnie z prawem – musi podać skład INCI (International Nomenclature of Cosmetic Ingredients, czyli międzynarodowe nazewnictwo składników kosmetyków) swojego produktu. Przyjrzenie się składom pomoże stwierdzić, czy dane kosmetyki są warte swojej ceny, czy to zwykłe buble. Wystarczy podstawowa wiedza kosmetyczna, by rozróżnić np. szkodliwe konserwanty (przykładowo pochodne formaldehydu) od tych łagodnych (np. sorbinian potasu). Po przeczytaniu kilku artykułów o tego typu substancjach albo paru recenzji zawierających analizy składów, samodzielne analizowanie wejdzie w nawyk, który naprawdę jest wart początkowego wysiłku.
Zatem nie dajmy się ogłupić reklamą. Rozsądnie wybierajmy swoje kosmetyki, a w razie problemów, zawsze najlepiej poradzić się dermatologa lub kosmetologa, który pomoże dobrać odpowiednią pielęgnację dostosowaną do konkretnego problemu.
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!