Hiszpańska przygoda: Madryt w 3 dni – co warto zobaczyć i gdzie zjeść?

W końcu udało mi się wybrać do Madrytu! Studiowałam iberystykę z hiszpańskim i od dawna miałam to w planach, ale ciągle jakoś się nie składało. W końcu pojechałam i mam dla Was podsumowanie 🙂

 

Co zobaczyć w Madrycie?

 

Jakiś czas przed podróżą zaczynam szukać informacji, co zobaczyć i zaznaczam sobie plan podróży w mapach Googla. Można się tym planem dzielić ze współpodróżnikami, żeby też widzieli miejscówki i dodawali własne.

W Madrycie są aż 3 mocno polecane muzea sztuki – nawet istnieje pakiet wejściówek 3w1. To za wiele jak ja jeden wyjazd, więc musiałyśmy któreś wybrać. Postawiłyśmy na Prado  i myślę, że to dobry wybór. Jest olbrzymie – mieści się na 3 piętrach i zawiera dzieła m.in. El Greco, Rubensa, Tiziana, Goyi, czy Rafaela. Na dole zaczynamy od sal starożytnych rzeźb, przez średniowiecze, a idąc dalej docieramy do czasów nowożytnych. Moją uwagę szczególnie zwróciły krągłości malowane przez Rubensa oraz twarze Goyi – są tak przerysowane, że aż momentami zabawne.

Na pobieżne obejście trzeba moim zdaniem przeznaczyć minimum 2,5 godziny, a około 4, żeby móc się bliżej przyjrzeć większej liczbie dzieł. Cena wejściówki to obecnie 15 euro, ale ja kupiłam ze zniżką przez Booking – na pewno da się też znaleźć inne promocyjne opcje. Niestety w muzeum nie można robić zdjęć, więc za wiele tu nie pokażę.

Zamiast iść dalej w sztukę, jako drugie muzeum wybrałyśmy archeologiczne. Wejście kosztuje jedynie 3 euro, a sal jest tak dużo, że ponownie trzeba 3-4 godzin na zobaczenie wszystkiego. Zdecydowanie warto się do niego wybrać i przejść przez epoki. Oprócz historii regionalnej opracowano również sale orientalne i wystawę historii monet. Kilka ujęć zamieszczam poniżej.

Odwiedziłyśmy jedni muzeum dziennie, resztę czasu spędzając na spacerach po mieście. Podczas nich widziałyśmy sporo ciekawej architektury i próbowałysmy wczuć się w klimat. Miasto jest dość tłoczne i powiedziałabym, że sporo osób chodzi jak taran, zupełnie nie zwracając uwagi na innych. Dziwne doświadczenie, nie jestem do tego przyzwyczajona.

W okolicach muzeów znajduje się Caixa forum, gdzie możemy zobaczyć wertykalny ogród, czyli ścianę porośniętą zielenią, a także bardzo duży park, Retiro. Ludzie tam biegają, czytają na ławkach, opalają się, robią pikniki na trawie, czy pływają łódką po stawie znajdującym się pośrodku parku. To przyjemne miejsce relaksu. Na początku października jest jeszcze na tyle ciepło, że czas spędzony w parku to czysta przyjemność.

Parę kroków dalej jest stacja kolejowa Atocha z pięknym, bujnym ogrodem pod przeszkloną kopułą. Można z niej dotrzeć do okolicznych miast na krótkie wycieczki, co też zrobiłyśmy przez 2 dni. Wyprawom do Toledo i Segovii poświęcam jednak oddzielne wpisy – przeczytaj o Toledo (klik).

Spacer od strony muzeum można zacząć przez Gran Via i Puerta del sol z pomnikiem niedźwiedzia El oso y del madrono, który ma oznaczać siłę oraz bogactwo ziem regionu. Błądząc uliczkami docieramy do niezwykle zatłoczonego placu Plaza Mayor, z którego odbiega wiele ścieżek.

Warto obrać tę do pałacu królewskiego Palacio real, zwłaszcza w pierwszą środę miesiąca o 12. Wtedy odbywa się uroczysta zmiana warty – wojsko jest odświętnie ubrane, część maszeruje, część jedzie konno. Akurat udało nam się tę zmianę zobaczyć, choć przypadkiem, bo zapomniałam o terminie. Do samego pałacu nie wchodziłysmy, bo nie chciałymy czekać na koniec uroczystości. Cena wejściówki zaczyna się od 14 euro.

Obok pałacu sytuuje się katedra Catedral de la Almudena, gdzie też warto zajrzeć. Będąc już tutaj, polecam jeszcze spacer po ogrodach Sabatini, Campo del moro oraz Paseo de mosquitos. To mieszanka starannie wypielęgnowanych trawników oraz dzikości wysokich drzwi. W upale to miłe chwile ulgi.

Tuż za parkami rozciąga się Plaza de Espana z posągiem Cervantesa górującego nad swoimi postaciami, Don Quijotem i Sancho Panzą. Wspinając się przez niewielki, przyległy park, docieramy do Templo de Debod, czyli egipskiej świątyni podarowanej Hiszpanii w podziękowaniu za pomoc w ocaleniu jednej z ich świątyń. Wejście jest darmowe, ale trzeba się wcześniej zapisać online i trzeba poczekać na swoją kolej.

Praktycznie całą tę trasę przeszłyśmy w ciagu jednego dnia, wraz z muzeum archeologicznym. Po przylocie natomiast zaczęłyśmy od Prado, a w dzień odlotu wybrałyśmy się jeszcze do zoo. Skusiły mnie obecne w nim pandy, których jestem miłośniczką – mam nawet kilka pluszaków w domu. Chętnie więc wysłuchałam pogadanki o pandach, z czego kilka informacji przemycam poniżej:

  • obecnie większość pand jest wynikiem in vitro. Czas płodny pand wynosi jedynie około 2 dni w roku, a same pandy nie bardzo wiedzą, co mają robić. To zbyt duże ryzyko, zatem więc wybiera się in vitro.
  • rodzi się jedno maleństwo, czasem bliźniaki, zaledwie o wielkości dłoni i wadze około 150 gram, a wyrasta do 100-150 kg, czyli niezwykle intensywnie przybiera na wadze.
  • maleństwo zostaje z matką jakieś 2 lata. Następnie żyje samotnie. Pandy są bardzo terytorialne i mogłyby się między sobą bić, gdyby dzieliły teren.
  • umaszczenie pand ma tak specyficzny układ, by czerń uszu i łapek chroniła przed wyziębieniem w niesprzyjających warunkach
  • dieta pandy to głównie bambus, nawet do 40 kg dziennie. Dla ułatwienia jego trzymania, kość w łapce pandy wyewoluowała na coś na kształt szóstego palca.

Ponadto uczestniczyłam w 2 pokazach: lwów morskich oraz delfinów, wraz z edukacyjnymi pogadankami. Te odbywają się po hiszpańsku (do delfinów jest też telebim z napisami po angielsku), ale już sam pokaz jest bardzo ciekawy. Szczególnie delfiny wykonują mnóstwo sztuczek i warto taki pokaz zobaczyć. Jedynie świadomość, jak okrutnymi zwierzętami potrafią być delfiny, nieco psuła mi wrażenie.

Podobały mi się spacery po mieście połączone ze zwiedzaniem muzeów, ale nie mogę powiedzieć, że Madryt zachwycił mnie jako miasto. Dużo bardziej klimatyczne jest Toledo, o którym piszę w oddzielnym poście.

Co i gdzie zjeść w Madrycie?

 

Przeważnie wynajmuję mieszkania z kuchnią, gdzie zjadam śniadana i kolacje, a resztę na mieście. Jadąc do Hiszpanii nastawiałam się na jedzenie owoców morza i w dużej mierze mi się to udało. Nie zjadłam jedynie krewetek w czosnku – było mi z nimi wybitnie nie po drodze. A to nie udało się znaleźć wybranej restauracji, a to trzeba by zbyt długo czekać, a czas gonił. Szkoda, ale udało mi się spróbować kilku innych rzeczy 🙂

Wiedząc gdzie się wybieram, lubię sprawdzić polecane knajpki, zwłaszcza przez lokalsów. Tak trafiłam do Taberna el sur, gdzie zjadłam paelle de mariscos, czyli z owocami morza. Była przepyszna! Duża porcja z kawałkami ryb, krewetek, kalmarów i muli. Była najdroższą pozycją z menu (15 euro), ale zdecydowanie wartą wybrania. Część dań można zamawiać po pół porcji, więc da się połączyć kilka potraw w jeden posiłek. Do tego kelner okazał się bardzo sympatyczna – podśpiewywał sobie po drodze i zagadywał do klientów.

Z polecanych miejsc wybrałam też Bar la campana blisko Plaza mayor, żeby spróbować kanapek z kalmarami. To białe buły wypełnione krążkami usmażonymi na chrupko po 4 euro. Można się nimi najeść, ale mnie nie zachwyciły. Brakowało tam jakiegoś sosu dla większej ilości smaku.

Żeby dopełnić rybną przygodę, wybrałam jeszcze łososia honest salmon (około 10 euro) w Honest greens w galerii El corte ingles. Koleżanka jadła w tym czasie coś mięsnego. Głównym dodatkiem jest zielona sałatka oraz do wyboru chleb lub sałatka z ziaren. Było smacznie, ale nie najadłam się na tyle, ile bym sobie życzyła.

Poza tym wybrałam się na takosy w Takos al pastor, gdzie można je zamówić na sztuki. Wybrałam z wieprzowiną, kurczakiem, pieczarkami i serem oraz opcję z kaktusem. Bardzo mi smakowały pierwsze 3, natomiast kaktus był nieco bez wyrazu – odrobina limonki lekko pomogła. Dodatkiem są 2 sosy, ale jak dla mnie kosmicznie ostre! Niemniej takosy na sztuki po około 1,2-1,5 euro za jedną to fajna opcja, bo można je dowolnie komponować i dopasować ilość do głodu.

Nie jestem wielką fanką słodyczy, ale skusiłam się na churrosy, czyli ciasto smażone na głębokim tłuszczu w formie pałek. W Chocolat Madrid można je wziąć z kawą lub czekoladą. Wybrałam kawę z mlekiem, która okazała się mocno przeciętna. Ogólnie żadna hiszpańska kawa mnie nie zachwyciła – piłam z 4 lub 5 różnych miejscach, w tym McDonalds. Wersja churros z czekoladą wychodzi dużo lepiej. Churrosy były zbyt tłuste, ale maczane w nieprzesanie słodkiej czekoladzie, dość smaczne. Nie na tyle jednak, bym miała ochotę na więcej.

Z tego wszystkiego najbardziej polecam paellę, jeśli chcesz spróbować typowo hiszpańskiego dania. Możliwości jest więcej, ale nie każda równie mnie interesowała. W razie obaw co do kuchni w jakimś miejscu bądź braku czasu, zawsze można wybrać sieciówkę, jak McDonalds. Polecam wtedy mieć hiszpańską aplikację, która potrafi dać fajne zniżki na zestawy.

 

Przydatne wskazówki

 

Na koniec mam jeszcze kilka wskazówek i uwag, które być może okażą się przydatne 🙂

Leciałam z lotniska Chopina w Warszawie na Barajas w Madrycie. Na każdym są źródełka wody, więc warto zabrać butelkę, żeby nie płacił za napoje, które są na lotniskach droższe. W Hiszpanii można też pić wodę z kranu. Zabrałam dlatego butelkę z filtrem węglowym, żeby nie czuć chloru i dolewałam do niej po drodze na mieście. Sprawdziła mi się butelka filtrujaca Dafi Solid (zobacz w porównywarce cen***), ale musiałam nauczyć się z niej pić bez przechylania oraz ją odpowietrzać, bo za pierwszym razem zalałam sobie plecak.

Jest kilka opcji dotarcia z lotniska Barajas do miasta

  • można pojechać dedykowanym autobusem 203 na jeden z 2 przystanków: Cibeles lub Atocha za 5 euro.
  • lub metrem, oprócz karty i biletu dokupując specjalny suplement z lotniska za 3 euro (suplemento de aeropuerto)

Lotnisko jest duże, więc w razie problemów ze znalezieniem drogi, są punkty informacyjnie, gdzie także podpowiedzą m.in. tę opcję autobusu.

Do centrum wybrałam autobus, a w drodze powrotnej metro, bo miałam już kartę. Ogólnie bardzo polecam poruszanie się metrem. Jest ponad 10 linii i da się nimi dotrzeć praktycznie wszędzie, przesiadając się po drodze. To pozwala uniknąć korków, a ruch na ulicach bywa spory. Prawie wszystkie stacje są dobrze oznaczone, wraz z wyjściami prowadzącymi na konkretne ulice. Jedyną problematyczna linią okazała się linia 6, która na mapach pokazywała konkretnyc kierunek, a na miejscu miała jedną nazwę Circular, bo jeździ się tam po okręgu.

Żeby pojechać metrem, trzeba kupić kartę Tarjeta de transporte publico (obecnie 2,5 euro) i doładować ją biletami. Najlepiej w moim przypadku wychodziła karta multi, czyli nieimienna oraz pakiety biletów po 10. Na karcie można mieć maksymalnie 20 biletów i da się jej używać na kilka osób. Wystarczy skasować przed wejściem po kolei każdą osobę. Jeden bilet wystarcza na cały przejazd wraz z przesiadkami, jeśli nie wychodzimy z metra, a przesiadamy się na inne linie pod ziemią.

Z tego co widziałam, są również bilety turystyczne (titulos turisticos) na od 1 do 7 dni. Mi się to nie opłacało, bo jeździłam tylko z i do mieszkania, a po mieście chodziłam. To bardziej opcja dla osób, które planują więcej przejazdów. Pakiet 10 biletów + 1 dodatkowy na koniec na lotnisko mi wystarczył.

Jeśli planujecie zwiedzanie w dzień przylotu lub odlotu, a nie chcecie ciągnąć za sobą walizki lub jest to zabronione (m.in. muzea), to polecam skorzystać z przechowalni bagażu. W Madrycie dobrze działa Bounce Luggage Storage, gdzie za kilka euro rezerwuje się z wyprzedzeniem miejsce w magazynie różnych biznesów. U mnie raz to był sklep, raz restauracja. Na wejściu skanuje się otrzymany kod, a pracownik robi zdjęcie walizki przed jej przyjęciem.

Wycieczka z początkiem października to był świetny wybór! Słońce wschodziło o 8, a zachodziło o 20, podczas gdy temperatury wahały się w okolicach 15-25 stopni. W razm raz na zwiedzanie w krótkim rękawie i z lekkim okryciem. Ani za gorąco, ani za zimno. To kierunek, gdzie wiosna lub wczesna jesień dobrze się sprawdzi, kiedy latem jest zbyt upalnie.

Jeśli masz więcej niż 2-3 dni, to warto wybrać się z Madrytu na krótką wycieczkę do innego miasta. W niecałą godzinę można dotrzeć pociągiem to Aranjuez, kompleksu El Escorial, Toledo, czy Segovii. Ja odwiedziłam 2 ostatnie miasta, o czym przeczytasz w kolejnych wpisach 🙂

 

 

 

 

 

***wpis zawiera linki afiliacyjne, co wymaga oznaczenia jako materiał reklamowy

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments