Czarna maska Pilaten, pianka Holika Holika i krem BB Mizon – azjatycko, ale czy dobrze?

annemarie kosmetyki azjatyckie Mizon Pilaten Holika

W szale koreańskiej pielęgnacji, który zaczął się u mnie jakieś dwa lata temu, skusiłam się na kilka bardzo popularnych produktów i przetestowałam ich działanie na własnej skórze.

Pielęgnacja azjatycka jest bardzo popularna od dłuższego czasu, więc wiele z nas wypróbowało już sporą liczbę produktów z jej asortymentu. Do najpopularniejszych należą olejki do makijażu, czarne maseczki peel-off, kremy BB i  żele aloesowe, które mają już liczne europejskie i polskie odpowiedniki, oraz esencje będące jeszcze nadal w pewien sposób produktami egzotycznymi.

Prezentowane przeze mnie produkty nabyłam pod wpływem ciekawości oraz mody, kiedy jeszcze nie zwracałam uwagi na składy. Teraz niektóre ze składników wymienionych w INCI są dla mnie nieakceptowalne, ale to nie jedyne powody, dla których już tych produktów nie używam. Zapraszam zatem na 3 minirecenzje moich azjatyckich niewypałów!

 

Pilaten, czarna maska peel-off z aktywnym węglem Hydra Black Mask

Czarna maska z aktywnym węglem z bambusa Pilaten polecana jest do pielęgnacji skóry trądzikowej. Produkt świetnie oczyszcza skórę, odblokowuje pory oraz skutecznie usuwa wągry.

Głównym składnikiem maski jest węgiel aktywny z bambusa, który ma zdolność do absorbowania toksyn, nadmiaru sebum i zanieczyszczeń ze skóry, a także chroni skórę przed wolnymi rodnikami oraz wyrównuje koloryt skóry.

 

O czarnej maseczce na wągry chyba słyszał każdy. Gdy ją kupowałam, miała już sporo pozytywnych recenzji. Od zawsze zmagam się z problemem zaskórników, więc bardzo chciałam wierzyć, że w końcu uda mi się znaleźć jakieś wyjście.

Maseczka znajduje się w przeciętnej wielkości czarnej tubce z małym otworem ułatwiającym odmierzenie ilości produktu. Jest dość specyficznej konsystencji, ni to bardzo gęstej, ni rzadkiej. Pachnie niezbyt przyjemnie, lekko kwaśno, co nie umila używania. Nakłada się ją na oczyszczoną skórę twarzy i pozostawia do zaschnięcia na około 15 minut. Można nałożyć ją na całą twarz lub jedynie na najbardziej problematyczne obszary, czyli zapewne strefę T. Po tym czasie zrywa się zaschnięta warstwę, w teorii wraz z zanieczyszczeniami siedzącymi w porach.

Zdjęcie maseczki to istna katorga. Ta maź, bo trudno inaczej ją nazwać, przywiera do drobnych włosków na twarzy i przy odrywaniu powoduje spory ból. Ja musiałam robić to partiami, bo nie byłam w stanie go znieść. Za drugim razem użyłam maseczki już tylko na nos. Dałam jej kilka szans, nakładając produkt w strefie T, głównie na najbardziej problematyczny obszar nosa, ale niestety nie mam nic dobrego do powiedzenia na jej temat.

Owszem, na zaschniętej masce zostawały drobinki, ale nie była to zawartość porów, a wierzchnia warstwa naskórka, mająca się niedługo złuszczyć, która przywarła do nałożonego kosmetyku. Bardzo lubię formę masek peel-off, ale zdejmowanie tej jest zbyt bolesne, natomiast działanie praktycznie dla mnie nieistniejące.

 

 

 

Patrząc teraz na skład, nie wiem na co liczyłam:

 

water, polyvinyl alcohol, glycerin, propylene glycol, collagen, diazolidinyl urea, CI 28440, fragrance.

 

Jedyne ‘pozytywne’ substancje w INCI to nawilżający kolagen i gliceryna. Alkohol poliwinylowy odpowiada tu za zastygającą formułę maski, którą można później zdjąć, zamiast zmywać. Glikol propylenowy natomiast jest rozpuszczalnikiem i substancją ułatwiającą przenikanie innych substancji do skóry – to nieco sporna substancja, gdyż jako taka nie jest szkodliwa, ale niszczy barierę hydrolipidową, by ułatwić to wnikanie substancji.

Dalej robi się ciekawiej. Konserwantem jest tutaj Diazolidinyl urea, a więc pochodna formaldehydu. Pod wpływem różnych czynników może uwalniać formaldehyd, a ten jest silnie drażniący i rakotwórczy. Oprócz tego mamy jeszcze tylko wodę, barwnik i aromat. I tu powstaje pytanie – gdzie jest ten aktywny węgiel z bambusa, który miał usuwać toksyny oraz nadmiar sebum? No własnie nie ma. Wygląda na to, że za kolor odpowiada po prostu barwnik – czerń brylantowa (CI 28440). Opis po prostu kłamie!

Zdecydowanie nie polecam maseczki Pilaten Hydra Black Mask. Nie dość, że producent nas oszukuje, to kosmetyk nie daje efektów (oprócz nieprzyjemnej obsługi produktu), a nawet jest szkodliwy ze względu na użyte składniki.

 

 

 

Holika Holika, Aloe foam pianka oczyszczająca

 

Aloe 99% Cleansing Foam to delikatna pianka do oczyszczania skóry twarzy z zawartością 92% soku z aloesu. Produkt przynosi efekt nawilżenia, chłodzenia i odświeżenia dzięki wysokiej zawartości soku z Aloesu, który pochodzi z czystej wyspy Jeju w Korei Południowej. Czysty i świeży sok z liści aloesu jest uzyskany w procesie fermentacji przy użyciu grzybów. Dzięki temu żel jest jeszcze bardziej naturalny bez zbędnych konserwantów i daje jeszcze większy efekt łagodzący dla skóry. Delikatnie oczyszcza utrzymując odpowiedni poziom pH skóry. Łagodzi podrażnienia i zmniejsza zaczerwienienie skóry zapewniając świeży i zdrowy wygląd. Posiada naturalny skład bez parabenów, olejów mineralnych i barwników, dlatego też nie powoduje podrażnień i nie przesusza skóry. Nadaje się do każdego rodzaju skóry.

 

Z pianką również wiązałam spore nadzieje. Liczyłam na delikatne oczyszczenie, łagodzenie ewentualnych podrażnień i pozostawienie czystej, ale nie ściągniętej skóry twarzy. Produkt ciężko wydobywa się z opakowania, bo plastik jest twardy i trzeba mocno ścisnąć, by odmierzyć odpowiednią porcję. Sam kosmetyk jest pachnącym aloesowo-kwiatowo żelem z nutką świeżego ogórka, który zmienia konsystencję pod wpływem wody.

Żel na początku rozprowadza się nieco tępo, ale po chwili staje się mlecznym płynem. Niestety jednak dane mi było użyć go zaledwie kilka razy. Pianka podrażniała mi oczy praktycznie do łez, chociaż uważałam, by nie znalazła się w ich okolicach. Wywoływała świąd i ogólnie nieprzyjemne wrażenia. Poza tym skóra była porządnie oczyszczona i bez uczucia ściągnięcia.

Przejrzałam skład i spróbuję zidentyfikować składnik, który może być odpowiedzialny za nieprzyjemne odczucia podczas aplikacji.

 

Aloe Barbadensis Leaf Juice, Water, Lauryl Hydroxysultaine, Myristic Acid, Lauric acid, Cocamidopropyl Betaine, Potassium Hydroxide, Sodium Chloride, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Phenoxyethanol, Fragrance, Chlorphenesin, Ethylhexylglycerin, Caprylyl Glycol, Disodium EDTA, Palmitic Acid, Capric acid, Butylene Glycol, Betula Platyphylla Japonica Juice, Zea Mays (Corn) Silk Extract, My Asia Beauty, Cucumis Sativus (Cucumber) Fruit Extract, Nelumbo Nucifera Flower Extract, Propylene Glycol, Glycerin, Citrullus Lanatus (Watermelon) Fruit Extract, Centella Asiatica Extract, Potassium sorbate

 

Wydaje mi się, że do podrażnienia oczu przyczynić się mógł wodorotlenek potasu (Potassium Hydroxide). W czystej postaci jest bardzo żrący, normalnie bywa stosowany do produkcji mydeł lub jako regulator pH. Jako element formuł nadal może działać drażniąco, szczególnie w okolicach oczu. Drugą dyskusyjną substancją jest konserwujący Phenoxyethanol. Także może oddziaływać drażniąco, a być może nawet toksycznie na układ nerwowy.

Konserwant i stabilizator Disodium EDTA także nie wygląda dla mnie zbyt dobrze – już sam fakt, że powstaje przy użyciu formaldehydu i cyjanku mnie od niego odstrasza. Ponadto mamy dwa promotory przenikania, czyli substancje ułatwiające wnikanie substancji przez naskórek poprzez uszkodzenie bariery hydrolipidowej. To może potęgować efekt drażniących składników.

Warto też zwrócić uwagę na umieszczone wysoko na liście Myristic Acid oraz Lauric Acid, które są mocno komedogenne, a więc łatwo zapychające się cery mogą doznać pogorszenia. Delikatne substancje myjące (Sodium Lauroyl Sarcosinate, Cocamidopropyl Betaine), duża zawartość łagodzącego i nawilżającego aloesu oraz bogactwo ekstraktów (brzoza szerokolistna, kukurydza, arbuz, ogórek siewny, kwiat lotosu, wąkrota azjatycka) jednak w moich oczach nie ratują tego kosmetyku.

 

Mizon, Watermax moisture BB cream SPF25, nawilżający krem BB

BB krem o intensywnym działaniu nawilżającym działa na kilku płaszczyznach. Stapia się ze skórą, zapewniając jej doskonałe, naturalne krycie i wyrównanie koloru skóry, bez tworzenia tak zwanego efektu maski. Chroni też skórę przed działaniem czynników zewnętrznych i promieniowaniem UV – zawiera filtr SPF 25/PA++, a za sprawą aktywnych składników –wody polodowcowej, soku z brzozy i olejów roślinnych – nawilża, odżywia i pielęgnuje skórę. Może być stosowany do każdego rodzaju skóry. Jest wodoodporny.

 

Maluję się rzadko, a jeśli już to raczej delikatnie. Wybrałam krem BB, chcąc połączyć makijaż z pielęgnacją oraz ochroną przeciwsłoneczną. Mizon powinien chronić przed promieniami UVA oraz UVB, nadając delikatny kolor, a także nawilżać skórę. Wszystko w jednym to ideał! Niestety w tym przypadku jedynie w teorii.

Rzeczywiście zawiera w składzie imponująco dużo pielęgnujących substancji (poniżej zaznaczonych na zielono – kwas hialuronowy, liczne ekstrakty i oleje), ale użyty filtr (Ethylhexyl Methoxycinnamate) jest filtrem przenikającym, mogącym dostawać się do krwioobiegu, odkładać w organizmie oraz być może nawet powodować mutacje. To dla mnie nieakceptowalne.

Filtry mineralne i chemiczne – dowiedz się więcej!

 

Aqua, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Cyclomethicone, Titanium Dioxide, Glycerin, Butylene Glycol, Cetyl Ethylhexanoate, Sodium Hyaluronate, Cyclopentasiloxane, Dimethicone Crosspolymer, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Disodium Chloride, Trehalose, Natto Gum, Rosa Hybrid Flower Extract, Biosaccharide Gum-1, Sodium PCA, Sorbitol, Glycine, Alanine, Proline, Serine, Threonine, Arginine, Lysine, Glutamic Acid, Iris Florentina Root Extract, Viola Mandshurica Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Extract, Glacier Water, Sea Water, Betula Platyphylla Japonica Juice, Hydrolyzed Coralline Officinalus Extract, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Mangifera Indica (Mango) Seed Butter, Olea Europaea (Oluve) Fruit Oil, Helianthus Annus (Sunflower) Seed Oil, Oenothera Biennis (Evening Primrose) Oil, Disodium EDTA, Polymethyl Methacrylate, Ci 77492, Ci 77492, Ci77499, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben, Fragrance

 

Użyto tu także wspomnianych wcześniej Disodium EDTA oraz Phenoxyethanol, który w połączeniu z parabenami staje się bardziej drażniący. Dodatkowo nie przepadam za silikonami. Co prawda nie są zagrożeniem dla nas, ale dla środowiska już tak. Ułatwiają aplikację kosmetyku i wypełniają pory i zmarszczki, dając lepszy efekt wizualny. Należy jednak zadbać o porządne oczyszczanie, by nie pozostawały na skórze.

Głównym powodem odstawienia kremu BB jest użyty filtr, ale sam efekt na mojej cerze też nie był idealny. Odcień był nieco zbyt jasny dla mnie, a sam krem po jakimś czasie zbierał mi się wokół skrzydełek nosa. Watermax Moisture nie jest wart tych 60zł.

 

 

Na przykładzie tych trzech azjatyckich produktów nauczyłam się, że naprawdę trzeba wczytywać się w składy. Czarna maska na zaskórniki jest sprytnym marketingiem i nawet nie zawiera obiecanego węgla. Pozostałe 2 kosmetyki także mają w INCI szkodliwe substancje. Nie warto wierzyć pięknym obietnicom producenta, trzeba niestety samodzielnie je weryfikować, czytając wszystkie informacje na opakowaniu. Kiedyś tego nie robiłam, ale bardzo się poprawiłam i już świadomie nakładam na skórę wybrane produkty.

A Ty co sądzisz o azjatyckich kosmetykach? Próbowałaś któregoś z wymienionych?

 

 

 

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Gitarzystka
Gitarzystka
6 lat temu

Stosowałam maski Pilales, i zgodzę się w 100% z Twoją recenzją. Zachwycona opiniami w internecie ją kupiłam. Przy ściąganiu troszkę boli, ale to jest najmniej istotny element u mnie. Skóra po niej była podrażniona, zaczerwieniona, dobrze, że robiłam ją wieczorem. Jej skład nie powala, a działania brak. Na rynku jest wiele dużo lepszych składowo i działaniem tańszych maseczek. 😛