Przez długi czas uważałam, że im bogatszy składowo kosmetyk, tym lepiej. Szukałam dużej liczby ekstraktów lub olejków eterycznych, swego rodzaju kosmetycznego “przepychu”. Jednak moja wrażliwa cera uczy mnie, że co za dużo, to niezdrowo. Lepiej wybrać coś o stosunkowo prostej recepturze, ale nadal ukierunkowanej na konkretne działanie. Taka właśnie idea przyświecała mi podczas mojej przygody z Mel Skin.
Mel Skin to marka dostępna na wyłączność w sklepie Nutridome , który w swojej ofercie ma tylko wyselekcjonowane kosmetyki. Są to polskie produkty o ładnych, naturalnych składach, które mają szansę sprawdzić się na wielu typach skóry, o czym opowiem w dalszej części tekstu. Do mojej kosmetyczki trafiły bowiem 3 produkty tej marki, dobrze wpisujące się w moje obecne potrzeby.
SPIS TREŚCI
Rewitalizujące serum do twarzy
z witaminami A, C, E
Wiem, że nie każdy jest fanem produktów typowo olejowych. Sama jednak jestem zdania, że do każdego typu skóry da się dobrać taki kosmetyk, który przyniesie jej same pozytywne efekty. Rozświetlające serum olejowe od Mel jest dla mnie przykładem produktu, który może stać się ulubieńcem wielu osób, z różnymi typami skóry.
Skąd taki wniosek? Czuję w nim swego rodzaju składowe wyważenie. Bazą jest olej ryżowy, cerom problematycznym i bardzo tłustym mogący sprawić pewien kłopot, jeśli będzie stosowany mało ostrożnie. Jednak nakładany odpowiednio, stworzy na skórze delikatny, ochronny film – co ja szczególnie lubię w chłodniejsze miesiące.
W składzie mamy również oleje: z opuncji figowej, marula i rokitnikowy (nadający serum intensywny, pomarańczowy kolor, działający wzmacniająco na naczynia krwionośne i poprawiający koloryt skóry). Bardzo często zimą używam kilku kropel olejku przed wyjściem z domu, by dodatkowo zabezpieczyć skórę.
Serum stosowałam głównie do zabezpieczania skóry o poranku, bo jest połączeniem dwóch cennych dla mnie aspektów podczas jesienno-zimowej pielęgnacji. Mam tu na myśli wspomnianą olejową, ochronną formułę, ale także zawartość antyoksydantów. Ich sporej dawki dostarcza tłuszczowa forma witaminy C, palmitynian askorbylu, w połączeniu z witaminą E. Jestem wielką fanką stosowania witaminy C na dzień właśnie jako wsparcia przeciwko wolnym rodnikom powstającym pod wpływem promieniowania słonecznego.
Serum można wymieszać z odrobiną kremu, by zmniejszyć jego właściwości koloryzujące lub nałożyć samo na wilgotną skórę, by ułatwić wchłonięcie. Jednak nawet przy nałożeniu serum solo, jego kolor nie stanowi dla mnie najmniejszego problemu, gdyż następnie aplikuję kolejne produkty.
Oryza Sativa Bran Oil (olej ryżowy), Panax Ginseng Root Extract (ekstrakt z żeń szenia), Opuntia Ficus Indica Seed Oil (olej z opuncji figowej), Sclerocarya Birrea Seed Oil (olej marula), Squalane (skwalan), Dicaprylyl Ether (emolient), Hippophae Rhamnoides Oil (olej rokitnikowy), Ascorbyl Palmitate (witamina C), Tocopherol Acetate (witamina E), Citrus Dulcis Oil (olejek z kwiatów pomarańczy)
Drugą opcją zastosowania serum stał się dla mnie masaż twarzy. Podczas masażu zawsze warto zadbać o odpowiedni poślizg. Jak wspomniałam, olejek zostawia nie do końca wchłaniającą się warstwę, a przy tym nie jest wypełniony po brzegi ekstraktami, które mogłyby prowadzić do podrażnień podczas rozgrzewania skóry w wyniku masażu. To czyni go dobrym kandydatem do tej roli 😉
Masaż uprzyjemnia piękny, cytrusowy zapach pomarańczowego olejku eterycznego, dodatkowo działającego antybakteryjnie i uelastyczniającego naczynia krwionośne. Co prawda masaże najlepiej wykonywać na oleju bazowym, ale nie mogłam nie pokusić się o testy tego produktu w roli bazy. Moje wrażliwe policzki nie protestują, więc to także opcja dla większości typów cery.
Do masażu oczywiście zużywa się nieco więcej kosmetyku, niż podczas tradycyjnego wklepywania, ale buteleczka 30ml jest na tyle spora, że wystarczy na długie miesiące. Po dwóch miesiącach stosowania zużyłam zaledwie jedną czwartą!
Znalazłam dla serum kilka zastosowań, ale ciągle nie doszłam do sedna sprawy, czyli rzeczywistego działania na moją skórę. Razem z koleżanką, która dostała ode mnie próbkę, jesteśmy tego samego zdania: serum ładnie rozświetla cerę, ujednolica jej koloryt, a przy tym sprawia, że jest ona gładka i bardziej napięta.
Źródłem efektów jest głównie witamina C, która nie tylko zwalcza wolne rodniki, ale i przebarwienia, a także ekstrakt z żeń szenia o ujędrniających właściwościach oraz olej z rokitnika. Rokitnik jest naturalnym źródłem witaminy A, którą możecie zobaczyć w nazwie serum. W składzie olejku nie ma retinoidów (forma witaminy A), więc jak najbardziej można stosować go także na dzień, tak jak lubię najbardziej.
Serum może sprawdzić się u wielu osób! Skład nie jest za bogaty dla cer wrażliwych, oferuje wsparcie przy problemach z naczynkami, a najlepiej sprawdzi się moim zdaniem na skórach zmęczonych, poszarzałych, wymagających dawki odżywienia. Jednocześnie z doświadczenia swojego i wspomnianej koleżanki mogę powiedzieć, że na cerach tłustych również sobie dobrze radzi i nie sprawia im niespodzianek w postaci zapchanych porów.
Rozświetlający peeling enzymatyczny do twarzy
z kwasami owocowymi
Podobnie jak serum, peeling znajduje się w opakowaniu z ciemnego szkła. Jest to dla mnie niewątpliwy plus ze względów ekologicznych – opakowania posłużą mi jeszcze niejednokrotnie! Ten niewielki słoiczek zawiera peeling enzymatyczny w proszku, w ilości, która wystarczyła mi na 8 aplikacji. Co zabawne, nie wiedzieć czemu sądziłam, że otrzymam typowy, kremowy produkt, chociaż widziałam wcześniej skład. Byłam zaskoczona, gdy zdjęłam zakrętkę i zobaczyłam sypką formułę. Choć umiem czytać składy, jak widzicie i mnie zdarza się zaćmienie umysłu 😉
Ta proszkowa forma sprawia, że za każdym razem otrzymujemy świeżą porcję peelingu. Enzymy aktywują się dopiero w momencie dodania wody. W składzie znajdziemy papainę oraz ekstrakt z ananasa zawierający bromelainę. To dość delikatny dla skóry duet rozpuszczający zrogowaciały naskórek, a oprócz tego wykazujący właściwości przeciwzapalne i łagodzące.
Talk (baza, zagęstnik), Oryza Sativa Starch (skrobia ryżowa), Sodium Carrageenan (zagęstnik), Algin (zagęstnik, stabilizator emulsji), CI77891 (barwnik), Sodium Carboxymethyl Starch (stabilizator emulsji, regulator lepkości), Lactose (substancja kondycjonująca), Punica Granatum Rind Extract (ekstrakt z granatu), Aroma (substancja zapachowa), Ananas Sativus Extract (ekstrakt z ananasa), Papain (enzym z papai), Silica (zagęstnik), Ascorbic Acid (witamina C), Maris Aqua (sól morska)
Na bazie z łagodzącej skrobii ryżowej i karagenianu sodu dbającego o utrzymanie nawilżenia w skórze otrzymujemy niezwykle łagodny preparat złuszczający, który mogą bez obaw stosować osoby o cerze naczynkowej i wrażliwej. Ja ani razu nie doświadczyłam z jego powodu podrażnienia, ani zaczerwienienia.
Do otrzymania porcji na jedno użycie wystarczy zmieszać łyżeczkę proszku z mniej więcej podobną ilością wody. W ten sposób otrzymuje się kremowe mazidło, które w dotyku przypomina mi aksamitne pianki służące do mycia twarzy, o słodko-pudrowym aromacie. Można je zaaplikować przy pomocy pędzla albo po prostupalcami.
Proszek jest bardzo drobno zmielony, co czuć zarówno podczas nakładania, jak i zmywania. Po zaschnięciu tworzy na skórze cienką, napinającą skorupkę. Ta spłukuje się zaskakująco szybko i łatwo – wtedy właśnie dokładnie można wyczuć, jak gładkie są spłukiwane drobinki, które pod dotykiem mokrej dłoni natychmiastowo schodzą ze skóry. Wydawałoby się, że to drobnostka, ale prostota usuwania peelingu to naprawdę istotny dla mnie element po tym, jak wiele innych proszkowych produktów zawodziło mnie w tym aspekcie.
Skóra od razu po peelingu nie jest ściągnięta lub wysuszona, ale nie zobaczymy też od razu efektu jak po peelingu mechanicznym. Warto pamiętać, że enzymy działają nieco wolniej i skóra złuszcza się niezauważalnie przez kolejne godziny. Dla mnie jest to rozwiązanie optymalne, bo niedrażniące i nienaruszające tak intensywnie samej struktury naskórka. To jeden z najdelikatniejszych peelingów enzymatycznych, jakie stosowałam, więc sądzę, że nawet najwięksi wrażliwcy mogliby wypróbować go na sobie.
Rozświetlający krem pod oczy
z witaminą C
Ostatni produkt również mnie zaskoczył, ale z innych powodów. Po pierwsze, po wyjęciu z paczki dwóch kosmetyków w szkle, spodziewałam się, że i trzeci również został zamknięty w szklanym słoiczku. Okazuje się jednak, że krem jest znacznie lżejszy od peelingu, choć wagowo jest go więcej, a to za sprawą wymiany szkła na plastik. Naprawdę szkoda, że producent nie został przy szkle!
Drugie zaskoczenie to efekt kilku aplikacji tego kremu. Niestety wywołał u mnie podrażnienie: zaczerwienienie powiek oraz początek łuszczenia suchej skóry. Nie miałam 100% pewności, czy to właśnie w kremie upatrywać winowajcy, ale gdy uporałam się z sytuacją, powtórzyłam eksperyment i skończyło się tak samo.
To dla mnie pierwsza tego typu sytuacja, stąd moje zaskoczenie. Zdarzały mi się już prosaki przez zbyt ciężką formułę kremów, ale nigdy tak mocna reakcja alergiczna. Mimo wszystko postanowiłam znaleźć rozwiązanie dla tego problemu, bo wiązałam z kremem spore nadzieje.
Moje nadzieje wynikają głównie z obecności witaminy C oraz pochodnej kwasu kojowego w składzie. Co w nich tak ciekawego? Witamina C znana jest z właściwości rozjaśniających i wzmacniających naczynia krwionośne, które akurat w przypadku skóry pod oczami są położone płytko, przez co mogą bardziej prześwitywać.
Kwas kojowy natomiast ma świetne działanie rozjaśniające przebarwienia, gdyż hamuje działanie enzymu odpowiedzialnego za powstawanie barwnika w skórze. Jego forma użyta w kremie (Dipalmitate) akurat jest jeszcze skuteczniejsza niż sam kwas i delikatniejsza dla skóry. Jak możecie się domyślać, liczyłam tutaj głównie na rozświetlenie w okolicy oka.
Sclerocarya Birrea Seed Oil (olej marula), Citrus Aurantium Flower Water (hydrolat z kwiatu pomarańczy), Butyrospermum Parkii Butter (masło shea), Citrus Aurantium Sinensis Fiber (stabilizator emulsji), Cetearyl Alcohol (emolient), Punica Granatum Rind Extract (ekstrakt z granatu), Ascorbic Acid (witamina C), Glycerin (substancja nawilżająca), Kojic Acid Dipalmitate (kwas kojowy), Lecithin (emulgator), Xanthan Gum (zagęstnik), Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder (proszek z liści aloesu), Tocopheryl Acetate (witamina E), Lactic Acid (regulator pH), Dehydroacetic Acid (konserwant), Benzyl Alcohol (konserwant), Mica (zagęstnik, substancja odbijająca światło), Titanium Dioxide (zagęstnik, barwnik), Tin Oxide (barwnik)
Krem jest znacznie lżejszy od produktów, jakich ostatnio używam. Konsystencją przypomina gęste mleczko, nieco lejące między palcami i jest bezzapachowy. Wystarczy odrobina, by pokryć cały obszar powiek i z tego względu jest niezwykle wydajny. Powinien wystarczyć na długie miesiące.
Spodziewałam się, że będzie nieco cięższy, gdyż na samym początku składu INCI widzimy olej, następnie hydrolat i masło shea. Swoją drogą, podoba mi się ten zabieg, bo krem pozbawiony jest wody, którą zastąpiono właśnie hydrolatem pomarańczowym o właściwościach przeciwzapalnych i tonizujących. Główny olej (marula) zawiera sporo kwasów nienasyconych, przez co jest opcją szybko wysychającą, silnie regenerującą oraz uelastyczniającą. Dalej w składzie nie brakuje też substancji nawilżających (gliceryna), łagodzących (aloes), jak i przeciwzmarszczkowych (granat).
Większość składników znam już z innych kosmetyków, więc trudno mi ocenić, co przyczyniło się do podrażnienia. Nie chciałam jednak rezygnować z podzielenia się opinią na jego temat, więc o pomoc w testach poprosiłam koleżankę, która ma dość zbliżone preferencje i problemy do moich.
Tak jak się spodziewałam, wspomnianej koleżance udało się uzyskać dobry efekt rozjaśnienia cieni i rozświetlenia przebarwień. Nie spodziewałam się natomiast, że będzie tak zadowolona z poziomu nawilżenia i odżywienia serwowanego przez krem! Ma skórę trochę po trzydziestce oraz często zmęczone spojrzenie przez nieprzespane noce, a mimo to krem fajnie sobie radził.
Spodziewałam się, że krem okaże się remedium na cienie, a po kilku użyciach odniosłam wrażenie, że może spełniać podstawowe potrzeby raczej młodej, niezbyt wymagającej skóry. Jednak to, że kosmetyk tak dobrze sprawdził się na bardziej wymagających powiekach znajomej dowodzi, że każda skóra jest inna, ma odmienne potrzeby i może reagować zupełnie inaczej, niż się spodziewamy.
Żałuję, że nie udało mi się przetestować kremu pod oczy, ale miałam godną zastępczynię. Pozostałe dwa kosmetyki moja skóra polubiła dużo bardziej i uważam, że ich stosunkowo nieskomplikowane składy są zaletą, bo mogą sprawdzić się również na wielu innych skórach, o różnych potrzebach.
Peeling jest bardzo delikatnym produktem i może być dobrym wyborem dla wrażliwców lub młodych cer zaczynających przygodę z takimi kosmetykami. Serum olejowe tymczasem to kosmetyk zostawiający ochronną warstwę i dający widoczne rozświetlenie, co docenią szczególnie skóry suche, starzejące się lub poszarzałe po zimie. Jeśli Wasze potrzeby zazębiają się z którąś z moich obserwacji, to jak najbardziej zachęcam do wypróbowania jednego z kosmetyków na sobie 🙂
Wpis powstał we współpracy finansowej ze sklepem Nutridome, gdzie dostępne są wszystkie recenzowane kosmetyki.
Polecane powiązane treści
czyli Anna Kochanowska – miłośniczka pielęgnacji skóry bazującej na naukowych faktach.
Blog powstał z pasji, która doprowadziła mnie na studia z kosmetologii bioestetycznej i codziennie skłania do zdobywania nowej wiedzy.
Jeśli sama regularnie chcesz dowiadywać się więcej o pielęgnacji, kosmetykach i akcesoriach, które Ci w niej pomogą, zaglądaj na annemarie.pl!
Witam!
Mam pytanie co do peelingu. W instrukcji obsługi jest napisane żeby nie nakładać żadnych preparatów, szczególnie tych zawierających oleje.
Czy tylko bezpośrednio po użyciu czy przez 2-3 dni? Jak dla mnie to niewyobrażalne
Pozdrawiam!
Nie przejmowałabym się akurat tą instrukcją – jesli CI służą, uzywaj jak zwykle 😉